O rzemiośle, trudnościach i unikatach. O tym, jaka siła tkwi we współpracy. I wreszcie o tym, jak powstają nowe meble i co jest w nich wyjątkowego. Bo takie być przecież muszą, jeśli powstają w niewielkiej manufakturze. Niewielkiej, ale z wielkimi ideami. Rozmowa z Mateuszem Nowotnikiem z Miloni.
Kasia Księżopolska (MAGAZIF.com): Co według Ciebie sprawia, że ludzie są skłonni wybrać produkt na lata? Nawiązuję tu oczywiście do maksymy Miloni „Tables for Life”.
Mateusz Nowotnik (Miloni): Przede wszystkim świadomość – w wielu tego słowa znaczeniach. Kupując mebel drewniany, wydajemy kilkukrotnie więcej niż za model zrobiony z płyty w sieciówce. Z założenia jest to jednak rzecz trwała, która posłuży nam przez lata. Poszerzamy świadomość klientów, opowiadając o naszej pracy, przede wszystkim jednak oni sami ją poszerzają. Lepiej zainwestować w życiu w jeden dobry stół niż trzy marne. To nie tylko kwestia inwestycji i docenienia trwałości jako takiej. To także rosnąca świadomość ekologiczna i przemyślane odejście od konsumpcjonizmu. Stoły Miloni ładnie się starzeją, można je odnawiać. Mówimy czasem, że to meble na kilka pokoleń i nie jest to czcze hasło, ale założenie, które spotyka się z wymaganiami klientów, którzy troszczą się o dobrostan planety.
Skąd pomysł, by zacząć produkować meble?
Od dziecka miałem styczność ze stolarstwem. Można śmiało powiedzieć, że wyszło to bardzo naturalnie. Mój ojciec prowadził swój mały zakład, mogłem więc obserwować ten fach. Jeszcze przed obroną dyplomu inżyniera mechanika trafiłem do firmy Porta Drzwi, gdzie przez kilka lat poznawałem branżę na różnych stanowiskach i zdobywałem doświadczenie w kierowaniu utrzymaniem ruchu, produkcją, technologią i rozwojem. To była wyśmienita szkoła, więc gdy ze szwagrem Przemkiem Fornalem, który jest projektantem przemysłowym i technikiem meblarstwa, stwierdziliśmy, że chcemy zrobić coś własnego, byłem na to gotowy. Znaliśmy rynek, wiedzieliśmy, że jest zapotrzebowanie na oryginalne meble wysokiej jakości. Mieliśmy znajomych fachowców, mnóstwo energii i pomysłów.
Polskie rzemiosło jest dla mnie sztuką stworzenia nowoczesnego produktu, łączącego doświadczenie ze współczesną technologią.
W trakcie panelu, jaki odbył się podczas 4 Design Days, dyskutowaliście o rzemiośle. Czym dziś według Ciebie jest polskie rzemiosło i w jakiej jest kondycji?
Polskie rzemiosło stanowi niezwykle szerokie pojęcie, obejmujące ludzi od cukierników po hydraulików. Postaram się mówić o branży stolarskiej, której stan zapewne w jakimś stopniu odzwierciedla także manufaktury i specjalistów w innych dziedzinach.
Od kilkunastu lat obserwuję przerzedzające się szeregi rzemieślników. Przyczyn takiego stanu jest wiele. To przede wszystkim kwestia szkolnictwa, kadr i tzw. prestiżu społecznego zawodu. Szkoły zawodowe i technika przeżywają kryzys lub znikają, a jakość kształcenia spada. Dodajmy do tego konkurencję przemysłowych fabryk, zalewających rynek produktami niższej jakości, z którymi nie sposób konkurować cenowo i ilościowo. Nic dziwnego, że poddają się nawet rzemieślnicy z kilkudziesięcioletnim stażem.
Z drugiej strony tak nieprzyjazne warunki są rodzajem selekcji naturalnej. Ci, którzy zostali, budują wyspecjalizowane marki. Jako Miloni jesteśmy członkami Cechu Rzemiosł Różnych i widzimy, że najlepszym sposobem staje się specjalizacja i stawianie na jakość. Polskie rzemiosło jest dla mnie sztuką stworzenia nowoczesnego produktu, łączącego doświadczenie ze współczesną technologią. Osobnym i być może większym wyzwaniem jest sprzedanie go – na szczęście tu wielką pomocą jest Internet, a jednocześnie coraz większe zainteresowanie klientów polskimi produktami.
Kwestia możliwości rozwoju jest złożona. Trudno konkurować z resztą Europy, w końcu nasz rynek jest dość młody. Do tego mamy bardzo wysokie ceny drewna i prądu. Możemy za to pochwalić się świetną wiedzą. Gorzej bywa ze sprzętem, często przestarzałym. Bez świadomego budowania marki trudno w niego zainwestować i tym samym łatwo wpaść w błędne koło. Sporą pomocą są fundusze unijne, ale nie każdy potrafi je pozyskać. Trzeba więc nie lada samozaparcia, aby jako młody człowiek obrać dziś drogę stolarza z pasją i przekuć to w godny sposób na życie. Wspomniana wcześniej selekcja sprawia, że rzemieślnicy odnoszący sukces to zazwyczaj pierwszorzędni fachowcy, których praca jest na europejskim poziomie. Mówię tu zarówno o firmach, jak i pracownikach.
Na scenie padły słowa o wyjątkowości produktów rzemieślniczych – co wynika już z unikatowości samego materiału i dajmy na to – tego konkretnego kawałka drewna. Co jeszcze w Twojej opinii kryje się w meblach, które wykonuje się ręcznie i nie na masową skalę?
W przypadku drewna podkreśliłbym nie tyle unikatowość, ile jakość materiału. Stolarstwo w naszej skali to możliwość zapanowania nad każdym etapem produkcji, w tym wyboru najlepszego drewna dębowego i spokojną z nim pracę. Wielu procesów nie da się zautomatyzować. Jakość takich mebli jest bardzo wysoka ze względu na tempo i kontrolę ręczną. Wiemy, że klient Miloni doceni czas poświęcony dobraniu do siebie desek. Doświadczony fachowiec umie dopasować pojedyncze elementy i stworzyć nie tylko niepowtarzalny, ale przede wszystkim spójny produkt. Tu nie ma mowy o przypadku. Przy produkcji masowej na takie rzeczy nie zwraca się uwagi. To nie są tylko detale, ale dopracowana całość. Oczywiście nie twierdzę, że każdy mały zakład to automatycznie najwyższa jakość, ale te warunki pracy umożliwiają jej osiągnięcie.
Często zapomina się o aspekcie zdrowotnym. Przy lokalnej, zoptymalizowanej produkcji meble tworzy się używając minimum środków chemicznych. Nie ma tu laminatu, formaldehydu czy alergenów typowych dla wszelkich płyt wiórowych. Takich mebli nie da się nawet spalić bezpiecznie, bo żywice wydzielają opary. U nas jedynym spoiwem są przyjazne kleje octaninwinylowe (wilole). Na koniec ekologia. W produkcji, użytkowaniu i recyklingu. Produkty rzemieślnicze mają mniejszy wpływ na środowisko, bo ich wytworzenie odbywa się zazwyczaj na ograniczonej przestrzeni, przy oszczędnym użyciu energii i materiałów. Oczywiście ich produkcja jest droższa, są jednak wielokrotnie wytrzymalsze od seryjnych odpowiedników. To dobra inwestycja dla ludzi i planety.
Czy zdarza Wam się, że klienci proszą o zdjęcia z procesu powstawania mebla? Lubią ten „personal touch”?
Z samego procesu raczej nie. Szczegóły techniczne nie są dla potencjalnych klientów aż tak fascynujące, przynajmniej w kontekście ich konkretnego mebla. Dość często dostajemy jednak prośby o zrobienie zdjęcia naszych produktów telefonem, bez studyjnych warunków i retuszu. Klient wie, że jesteśmy elastyczni i możemy spersonalizować jego stół. Na tym między innymi polega magia małej manufaktury. Kolor, sposób rozkładania, wymiary – wszystko to można zmienić. To ważne np. przy szafkach, bo często są ustawianie w ciasnych przestrzeniach lub mają służyć do przechowywania nietypowych przedmiotów. To dla nas standard, który jest bardzo doceniany. Taki mebel jest absolutnie niepowtarzalny i w pełni dopasowany do potrzeb.
Wiele rzeczy możemy podpowiedzieć. Nie wszystko jest oczywiste, ale przydają się rady dotyczące użytkowania. Klienci nie zawsze zdają sobie sprawę, że takiego doradztwa potrzebują – ot, trzeba kupić stół. Nagle okazuje się, że możemy podzielić się cenną wiedzą, np. że dany model można lepiej przesunąć do ściany, albo który stół będzie pasować pod konkretną ilość krzeseł. Takie indywidualne podejście przy zakupie jest często bardziej docenianie niż personalizacja mebla.
Jak zrodził się pomysł na nazwę marki?
Nie kryje się za tym specjalna historia. Z Przemkiem szukaliśmy pomysłu na nazwę firmy. Z pomocą przyszła moja siostra, która przedstawiła nam listę przyjemnie brzmiących, krótkich nazw swojego pomysłu. Co ważne, wszystkie miały wolne domeny. Miloni brzmiało fajnie – nie było tu głębszej filozofii. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to żeńskie hinduskie imię. Miły dodatek:)
Działacie w kolektywie z innymi producentami, tworząc grupę Kolektywni. Jaka siła tkwi we wspólnych działaniach? I co poza wymianą doświadczeń daje?
Grupa daje możliwości przebicia się nieosiągalne dla pojedynczej małej firmy. Jako społeczeństwo mamy poważny problem ze współpracą między jednostkami i grupami. Nawet w szkole ciągle słyszysz, że nie wolno ściągać, podpowiadać drugiej osobie. A praca w grupach to wyjątek, a nie reguła. Więcej jest korzyści ze wspólnego działania niż minusów. Podsumowaliśmy to hasłem „więcej nas łączy, niż dzieli”.
Wszyscy propagujemy polskie rzemiosło. Grupa pozwala wzmocnić ten przekaz. Nie znaczy to, że nie możemy tego robić pojedynczo, ale razem jesteśmy mocniejsi. Możemy pokazać, jakie mamy ciekawe firmy, jak fenomenalne produkty tworzą, korzystając z lokalnych materiałów. Jeśli chcemy być alternatywą dla masowej konkurencji, to zrzeszenie się jest naturalnym krokiem.
Mamy te same wyzwania związane z branżą. Po co rozwiązywać podobny problem pięć razy, gdy jedna firma może pomóc innym i liczyć na wsparcie, gdy sama będzie w trudnej sytuacji? Promujemy się wzajemnie. Czemu na przykład nie zrobić wspólnej sesji zdjęciowej? Pokażmy, że możemy działać razem i zaproponować klientom szeroki wybór. To także doskonałe środowisko do pracy z projektantami.
Czy pamiętacie pierwszy wyprodukowany przez Was mebel? Gdzie on teraz jest?
Pewnie, że pamiętamy! Pierwsze meble były prototypami, wśród nich stół Ox, który przez wiele lat stał u mnie w domu. Obcięliśmy mu nogi i służył dzieciom jako centrum zabaw w postaci stolika kawowego. Zasłużył jednak na odzyskanie pełnowymiarowych nóg i jest nadal w rodzinie. Drugi powstał pierwowzór Avangarde, który do dziś służy u teściowej. Trzeci to już model produkcyjny, który pojechał do klienta i było to niemałe wydarzenie. Był to model Blox.
Warto podkreślić, że choć wymienione serie nadal są w produkcji, to aktualnie jesteśmy bardzo daleko od tych pierwszych produktów, jeśli chodzi o technologię. Zwyczajnie się uczyliśmy. Stąd wielkie podziękowanie za zaufanie naszych pierwszych klientów. Nie mieliśmy wtedy w końcu żadnych ocen w sieci ani poleceń z poczty pantoflowej. Dziś każdego dnia zadajemy sobie pytanie, co możemy zrobić lepiej. Wiemy że klient może nas zatrudnić, kupując nasze meble, lub zwolnić, gdy uzna, że ich nie chce.
Co jest dziś trudnego w prowadzeniu marki związanej z produkcją mebli?
Przychodzą mi do głowy trzy podstawowe problemy. Pierwszym jest dostępność surowca i forma jego sprzedaży. Jesteśmy skazani na Lasy Państwowe jako monopolistę i sprzedaż poprzez system aukcyjny oraz submisje. Przez te ostatnie najlepsza dębina (i inne drewno) wyjeżdża z kraju i musimy konkurować w licytacjach z firmami z całego świata. Drewno, które zostaje poza submisją w lesie, jest tak przebrane, że trudno o jakościowy surowiec. Efektem systemu sprzedaży drewna w Polsce jest niestabilność i świadomość tego, że nie wiesz, ile i jakiej jakości materiału będziesz mieć za pół roku. To mocno utrudnia prowadzenie biznesu.
Druga sprawa to mała popularność zawodu. Mówiłem już o problemach szkolnictwa. Całe szkolenie kadr odbywa się u nas – doświadczeni stolarze przekazują wiedzę młodym. Brakuje propagowania zawodu i wykorzystania potencjału widocznego nawet u małych dzieci. Przecież już na etapie przedszkola da się rozpoznać predyspozycje manualne, zainteresowania w tworzeniu przedmiotów. Jest też problem z drugiej strony – do zawodu trafią ludzie z przypadku, bez przygotowania i pasji.
Ostatni problem jest na tyle przykry, że mówienie o nim jest smutne. To kopiowanie projektów przez konkurencję. Kolejny nasz problem narodowy. Wielu producentów oszczędza na projektowaniu i bezczelnie korzysta z naszych wzorów na zasadzie inżynierii wstecznej. Chętnie dzielimy się wiedzą na blogu czy w ramach kolektywu, ale skopiowanie całego projektu stołu i sprzedawanie go pod swoją marką nie jest fair. To wprowadzanie podróbek na niewielki przecież rynek. Jak powiedział jeden z moich znajomych – ludzie dalej kradną, bo to tanio wychodzi…
Tak, my też podejmowaliśmy ten temat w jednym z naszych dokumentów. Wiadomo jednak, że idziecie naprzód. Ostatnio głośno było o Waszej współpracy z uznanym designerem Tomkiem Rygalikiem. Jak do tego doszło? Co dała Wam taka współpraca?
Staramy się robić wszystko najlepiej, jak potrafimy. To oznacza świadomość własnych możliwość, kompetencji, ograniczeń. W designie są lepsi od nas – nie jest to wielkim odkryciem. Tomek jest znany i ceniony nie od wczoraj, ma ogromne doświadczenie w swojej branży. Zwyczajnie się z nim skontaktowaliśmy i udało się nam przekonać go do współpracy, co bardzo nas cieszy.
Czy efekt był warty pracy? Historia nas oceni. Myślę, że to pokazało, że współpraca rzemieślników z projektantami jest możliwa i nie jest już domeną dużych firm, dysponujących potężnym kapitałem. Ten trend się odwraca. Sami projektanci doceniają elastyczność współpracy z manufakturami. Mają większą wolność twórczą poza korporacyjnymi schematami i procedurami. Mogą zaszaleć, a my zyskujemy wyjątkowe produkty w ofercie. Win – win. Do tego dochodzą aspekty ekologiczne i lokalne, na które zwracają uwagę zarówno projektanci, jak i osoby, które ich obserwują. To świetny trend!
Współpraca przebiegała i przebiega gładko. Już na początku z Tomkiem ustaliliśmy to, że chcemy wydobyć i podkreślić naturę drewna. Pokazać, że jest to piękny, naturalny materiał, jakiego nie zastąpić się płytą i obrzeżem. Postawiliśmy więc na dużo obłości i łuków. Na pierwszy rzut oka widać, że te linie rysował ktoś, kto miał jasną wizję, a jednocześnie doświadczenie we wzornictwie przemysłowym. Takiego efektu nie uzyska amator. Zaangażowanie zewnętrznego projektanta pozwoliło nam też wyjść poza ramy, w których normalnie się poruszamy. Kolekcja Tuo mówi sama za siebie.
Czy możecie zdradzić, ile mebli powstaje miesięcznie w Waszej manufakturze? Które z nich cieszą się największą popularnością? Ile czasu powstaje np. jeden stół i jak duży macie zespół?
To oczywiście jest bardzo zmienne i zależy od aktualnego zapotrzebowania, a także naszych możliwości przerobowych. Wpływ ma na to choćby pora roku. Teraz na przykład jest sezon przecierania, zajmujemy się więc przygotowaniem tarcicy, a produkujemy mniej mebli. Ta proporcja niebawem się odwróci.
Można jednak ostrożnie przyjąć, że tworzymy około 40 produktów miesięcznie zależnie od zamówień. Większość z nich to stoły i stoły rozkładane – nasza specjalność. Każdy z nich wymaga kilkudziesięciu godzin pracy człowieka, przy czym to bardzo ogólne określenie. W zależności od modelu czas ten waha się od 20 do nawet 100 godzin.
Średnio co dwa lata zmieniają się preferencje klientów a wraz z nimi najczęściej zamawiane stoły. Parę lat temu niekwestionowanym królem był loftowy model Frame z metalowymi elementami, dziś rządzi klasyczny Avangarde o lekkich liniach. Musimy więc trzymać rękę na pulsie i nadążać wzorniczo za potrzebami rynku.
Licząc osoby pracujące na produkcji oraz ekipę zarządzającą, zespół ma około 20 osób. To świetna wielkość do zarządzania, bo mamy spore możliwości, ale jednocześnie wszyscy się znamy, wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać. Manufaktura to dobre słowo do określenia naszej działalności. A do tego ładne i z tradycją.
Kim są Wasi klienci?
Naszych klientów łączy głównie wspomniana wcześniej świadomość. Potrzeba posiadania mebla wysokiej jakości, przeznaczonego do użytkowania przez dziesiątki lat. Widać rosnącą świadomość ekologiczną, my też staramy się edukować, mówić o realnych zaletach produkcji rzemieślniczej, i to przynosi efekty. Nasi klienci potrafią docenić dobre drewno oraz jakość i trwałość. Ważne jest także to, co dajemy poza samym produktem – wiedzę, pomoc przy wyborze i to, że nasze produkty można odnawiać, a my mówimy o tym, że nasza produkcja ma na celu jak najmniejszą ingerencję w środowisko. Jako ciekawostkę mogę jednak dodać, że wyboru stołu najczęściej dokonują kobiety.
Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się jakichś nowości?
O tak, będą to przede wszystkim nowe projekty z Tomkiem Rygalikiem. Kontynuujemy miękkie linie, to jednak bardzo szeroki temat, spodziewajcie się więc zaskoczeń. Jesteśmy aktualnie na etapie prototypowania, mogę jednak powiedzieć, że są naprawdę piękne. Na razie więcej nie zdradzę – odrobina niepewności zawsze jest w cenie.