O projektowaniu, szacunku do historii projektowanych miejsc, trudnościach, które stają się wyzwaniami i relacjach międzypokoleniowych rozmawiamy z Marcinem Sadowskim z JEMS.
Ile historii, kultury i tradycji stara się Pan włożyć w projektowany obiekt? Pytam, bo kontekst miejsca wydaje się być czymś, na co kładziecie w JEMS szczególny nacisk.
Nasze budynki powstają w różnych miejscach i zdarzają się takie, w których ten kontekst jest dość blady. Wtedy można się właściwie zastanawiać, czy kontekst dla budynku, który znajdzie się gdzieś na obrzeżach miasta – przez co jest pozbawiony właśnie jakiegoś szerszego, miejskiego tła – w ogóle istnieje. Bo często napotykamy miejsce bez zabudowań, albo takie, w którym ten kontekst miejsca nie jest dobry, nie tworzy niczego wartościowego i istnieje potrzeba naprawy zastanej sytuacji.
Mieliśmy okazję wybudować kilka obiektów ważnych, publicznych, w istotnych dla miast lokalizacjach, jak choćby Biblioteka Raczyńskich, czy Centrum Konferencyjne w Katowicach. Jest to kontekst historyczny, gdzie nasze budynki wręcz bezpośrednio dotykają zabudowy dawnej, albo – tak jak ma to miejsce w Katowicach – współistnieją wraz z obiektem ikonicznym (jakim jest Spodek) i razem mają stworzyć nową kompozycję urbanistyczną. Czyli albo mamy do czynienia z „historią-historią” albo z budynkami, które tworzą historię współczesnej polskiej architektury, bo jak wiadomo Spodek jest chyba najbardziej rozpoznawalnym obiektem polskiej architektury w Europie.
W obu wypadkach staramy się okazać należyty szacunek dla „przeszłości” miejsca. Te obiekty są dobrym przykładem dwóch sposobów myślenia. Biblioteka Raczyńskich to przykład tak zwanej „cichej obecności” nowej zabudowy w historycznym otoczeniu – budynek stanowi tło dla budowli zabytkowych. Natomiast Spodek i MCK to jakby równoprawne istnienie obu obiektów. Mówimy, że zielona dolina stanowi miejsce miękkiego lądowania Spodka a obecność nowego budynku jest wyrazista i istotna dla powstałego wcześniej obiektu.
Tak, zwłaszcza, że osoby bywające w MCK i Spodku oraz z nimi związane – jak choćby organizatorzy 4 Design Days – wymieniają je jednym tchem i to chyba dowód na to, że obiekty te bardzo dobrze się ze sobą zrosły.
Tak, zadziwiająco dobrze. Jak patrzę na te dwa obiekty z różnych perspektyw w Katowicach to mam takie wrażenie, że one istnieją razem w pewnej symbiozie.
Podchodzimy do budowania z dużą dozą pokory i szacunku, a wręcz nawet z obawą o to, jak tym razem uda się nam sprostać wyzwaniom
Jesteśmy obecni w ważnych miejscach różnych miast w Polsce. I podchodzimy do budowania w każdym z nich z dużą dozą pokory i szacunku, a wręcz nawet z obawą o to, jak tym razem uda się nam sprostać wyzwaniom. Szukamy ciągłości historii miasta. Narastanie tkanki miejskiej odbywało się w bardzo różny sposób: to nie tylko „uporządkowane” i racjonalne budowanie. To decyzje polityczne, to wynik zmian kulturowych i cywilizacyjnych. Świątynie rzymskie zamieniano na chrześcijańskie, a potem wraz z narastaniem miasta obudowywano je i dzisiaj widzimy fronty fasad w pierzei ulicy. Są we Włoszech miasta, które mają owalne rynki, bo budynki wokół zostały zbudowane na gruzach dawnych koloseów. Historia budowy miast jest bardzo bogata.
A gdzie w tym wszystkim jest człowiek? Przestrzenie użyteczności publicznej, biura, coworki, hotele – mówi się, że one powinny służyć użytkownikom, odpowiadając ich potrzebom. Od czego wychodzicie w procesie projektowym i gdzie jest w tym użytkownik?
Mamy bardzo dużo obiektów deweloperskich, wiele z nich to budynki mieszkalne budowane przez dewelopera na sprzedaż albo budynki biurowe, które są wynajmowane. Należy zauważyć fakt, że bezpośredniego kontaktu z użytkownikiem architekt, który projektuje takie budynki, po prostu nie ma.
Klientem architekta jest osoba, która inwestuje pieniądze i od niej zależy to, czego on oczekuje od swojego biznesowego przedsięwzięcia i jakie z tym przedsięwzięciem wiąże ambicje. Te z kolei są uwarunkowane finansowymi możliwościami, rynkiem itd.. Jeśli mamy okazję budować dom jednorodzinny – a zdarza nam się to stosunkowo rzadko – to wtedy relacje klienta z architektem stają się bardziej bezpośrednie. Architekt widzi małżeństwo, dzieci, poznaje bliżej kogoś, dla kogo buduje, rozmawia o życiu codziennym, o planach na przyszłość. I jest mu wtedy w pewien sposób łatwiej zrozumieć po co wykonuje swoją pracę, natomiast trudniej jest ją wykonać, bo to nie jest budowanie budynku, który odpowiada typowym wymaganiom i potrzebom. Projekt budynku jednorodzinnego jest zwykle bardzo zindywidualizowany. To tu architekt właściwie może trochę przedstawić swoje marzenia. Paradoksalnie, słuchając swojego klienta i przedstawiając mu swoje propozycje, może reagować emocjonalnie. I chociaż dom jest projektowany dla innej rodziny, to często stanowi bardzo osobistą wypowiedź również samego architekta.
Architektura, o ile nie była uwikłana w politykę, nie działała na usługach władzy itp., zawsze próbowała odpowiadać na potrzeby życia ludzi danego okresu. Myślę tu raczej o architekturze ostatniego stulecia, która w jakimś stopniu jest dla nas punktem wyjścia do myślenia o tym, co robimy dzisiaj.
Myślano o ludziach i sądzę, że my mamy dziś taki sam obowiązek – myśleć o tym, czego ludzie oczekują, starać się ich słuchać
Początek XX wieku to próba rewolucji w architekturze, gdzie doktrynalnie próbowano uszczęśliwiać całe społeczności, serwując im wolne plany domów, ogrody na dachu itp. Motorem tych działań był Le Corbusier i wiemy, czym to się skończyło. Chciano uszczęśliwić wszystkich, w gruncie rzeczy oferując podobny, typowy obraz życia. Dlaczego? W Paryżu czy Wiedniu mieszkania były niedoświetlone, nieprzewietrzane, wilgotne etc., a kilka rodzin żyło w 2-3 pokojach. Próbowano temu zaradzić. Oznacza to, że myślano o tych ludziach i sądzę, że my mamy dziś taki sam obowiązek – myśleć o tym, czego ludzie oczekują, starać się ich słuchać. W Polsce wymagania dotyczące przestrzeni pracy zmieniły się znacznie. Od budowania spekulacyjnego, gdzie maksymalny szybki zysk – oczywisty i łatwy do osiągnięcia – był parametrem dominującym, doszliśmy do projektowania dla ludzi, bo wtedy przychód jest możliwy.
Może zmieńmy teraz nieco wątek. Był Pan jurorem w Konkursie Młodych Architektów. Czyje projekty zwracają dziś Pańską uwagę i czy podejmujecie pracę z młodymi stażem architektami?
W każdej edycji tego konkursu zawsze pojawiają się prace z nieco innej bajki. Pojawiają się prace rzeczywiście niezwykłe. Nie chcę komentować samego poziomu, który bywa różny, ale bywają prace zachwycające i zaskakujące. Dlatego z przyjemnością uczestniczę w obradach jury, bo można coś interesującego zobaczyć, a dla mnie to też ważne, aby wciąż mieć kontakt z młodszymi kolegami czy ze studentami.
Mamy w pracy bardzo wielu młodych ludzi, z którymi znakomicie się pracuje i z którymi toczymy codziennie różne dyskusje. Efektem jest ostatnio wygrany w Krakowie konkurs – Centrum Literatury i Języka Planeta Lem. Jesteśmy z tego bardzo dumni. To jest też efekt tego, że mamy cały czas kontakt z uczelnią i ze studentami, którzy z czasem przychodzą do nas do pracy.
Nie jest Pan już związany z Politechniką Warszawską, ale czy uważa Pan, że przebieg procesu dydaktycznego ma znaczenie dla przyszłej kariery zawodowej? Czy relacja mistrz-uczeń dziś się zdarza?
Na to pytanie jest trudno odpowiedzieć. Od wielu lat mówi się, że epoka mistrzów się skończyła, a w XX w. mówiło się jeszcze, że skończyła się epoka wielkich architektów. Wielkich, czyli takich jak Frank Lloyd Wright, Le Corbusier czy Louis Kahn. Mówiło się, że Louis Kahn jest ostatnim z wielkich. Potem były oczywiście różne szkoły, bardzo wielu znanych architektów. Byli to często praktykanci wielkich mistrzów – np. Mario Botta praktykował u Le Corbusiera. Obecnie, jeśli mówimy o takich relacjach należy zauważyć, że chyba wszystko się pozmieniało. Nie wiem, czy dzisiaj młodzi architekci mają swoich wielkich mistrzów…
A w Waszym otoczeniu, czy jak ktoś przychodzi do Was do pracy, to może liczyć na kogoś, kto wprowadzi go w projektowy świat, podzieli się doświadczeniem?
Doświadczeniem zawodowym – na pewno tak. Są osoby w biurze, które mają bardzo dużą wiedzę i praktykę, bo pracują od wielu lat i na pewno na poziomie praktycznym uprawiania zawodu taka relacja mistrz-uczeń istnieje. Chyba nadal jest tak, że młodzi ludzie na wydziałach architektury nie bardzo wiedzą, na czym ten zawód w praktyce polega. Pozwolenia na budowę, dokumentacja wykonawcza, nadzór – w końcu z tego żyjemy. Następuje zderzenie z prozą życia, realiami: całym światem uwarunkowań technicznych i formalno-prawnych, który po prostu nas otacza i jest wszechobecny. I w tym też trzeba umieć się odnaleźć. Trzeba to umieć przeżyć, trzeba to przyjąć jako integralny element naszego zawodu, jeśli się chce ten zawód uprawiać w sposób powiedziałbym „szeroki”. By wybudować np. MCK trzeba wykonać bardzo dużo pracy, która z twórczością nie ma nic wspólnego.
W trakcie minionej edycji Element Talks mówił Pan o ograniczeniach. Czego uczą Pana napotykane trudności?
Czego uczą? Tego mnie już nauczyły, że w następnym projekcie będą jeszcze większe. One narastają, bo wszystko „rośnie”. Ciężar plików rośnie, prędkość komputerów rośnie i powinno być łatwiej, a jest coraz trudniej.
W projektowaniu ten ciągły styk z różnymi trudnymi uwarunkowaniami, np. ze zdegradowanym krajobrazem, słabym miejscowym planem, przypadkowym podziałem działek – można wymieniać bez końca – uczą pewnej „zwinności”. Ostatnio nawet mówiłem, że jeśli ktoś mi ustawia ten slalom, to ja się bardziej spinam i jest mi łatwiej, niż jakbym miał przebyć tę drogę bez tyczek.
Czyli trudności pozwalają wpisać projekty w ramy realizacyjne, są punktem odniesienia?
Trudności przynoszą ograniczenia a ograniczenia zmuszają do myślenia. Posłużę się metaforą. W studiach nagraniowych kiedyś dysponowano 16-śladowymi magnetofonami do nagrywania, a miksowanie było jakimś performancem – myślano o tym, co umieścić na każdej ze ścieżek. Było ich 16, potem 32, potem nieograniczona ilość. Myślę, że muzyka na tym straciła.
Jeśli ktoś mi ustawia ten slalom, to jest mi łatwiej, niż jakbym miał przebyć tę drogę bez tyczek
Tak samo, jak można kiedyś było zrobić 24 lub 36 zdjęć i człowiek myślał nad dobrym ujęciem…
Tak, ktoś z National Geographic powiedział, że kiedyś przychodziło tysiąc zdjęć na dany temat i 50 było dobrych, a teraz przychodzi 10 tys. i nadal jest 50 dobrych.
Czy może Pan zdradzić nad czym obecnie pracujecie? Jakich projektów mamy wypatrywać?
Tak jak wspomniałem, wygraliśmy konkurs na Planetę Lem i to na nim się wkrótce skupimy.
Bardzo dziękuję za tę rozmowę.
Fot.: JEMS, Wikicommons