Architekt wnętrz z wykształcenia i zamiłowania. Absolwentka wydziału Architektury Wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (dyplom 2006). Przez rok studiowała również (Ecole Boulle) i zdobywała doświadczenie na stażach w Paryżu. W 2014 roku w ramach stażu pracowała także nad koncepcjami aranżacji hoteli w biurze architektonicznym DNA Barcelona. Kolejną bohaterką cyklu wywiadów jest Malwina Morelewska.
Katarzyna Księżopolska: Zacznę od takiego pytania, które być może często słyszałaś, ale kiedy był pierwszy impuls u Ciebie do tego, żeby zostać architektem?
Malwina Morelewska: Bardzo wcześnie. Miałam 8 lat. Ogólnie często to opowiadam, bo moja ulubiona zabawa jako dziecko to była zabawa lalką Barbi, może nawet dwiema. Moja mama architekt zbudowała mi dla nich taki domek. A moja ulubiona zabawa polegała na tym, że wspomniane lalki wyjeżdżały z domu, a ja robiłam im przemeblowanie i remont w środku. W sumie do tego nie były potrzebne mi lalki, bo one stale wsiadały w samochód i odjeżdżały, a zabawa toczyła się w domku – było przekładanie mebelków i rozmieszczanie pozostałych elementów na nowo.
Bardzo lubiłam taką zabawę, więc nawet gdy na języku angielskim przychodził nowy nauczyciel i pojawiały się pytania: jak się nazywasz?, kim chcesz zostać jak dorośniesz?, to już wtedy dzielnie po angielsku odpowiadałam, że zostanę architektem wnętrz, mimo że nie było to do końca pewnie świadome. Miałam jednak rodziców architektów kubaturowych, ale widocznie coś we mnie siedziało takiego i zostało zaszczepione na tyle, że od najmłodszych lat tak potrafiłam już w podstawówce na angielskim odpowiedzieć. Bardzo chciałam zostać architektem wnętrz.
Czyli ten architekt gdzieś tam w Tobie tkwił od samego początku. No właśnie, powiedz mi, co najbardziej lubisz w tej pracy?
Wiele zawodów zakłada pracę z ludźmi, ale ta jest szczególna, bo pojawia się kwestia relacji, którą trzeba nawiązać z drugim człowiekiem. Jeśli nie nawiążesz tej relacji, a w wyniku tego ktoś Ci nie zaufa – przynajmniej w jakimś zakresie – i za mało Ci o sobie powie, to projekt też nie będzie do końca dla niego. Tutaj ta praca z człowiekiem, i to za każdym razem z innym, to jest takie trochę opowiadanie jego historii w tym wnętrzu.
Uważam, że to jest tak, że ileś informacji z całego życia ludzie zbierają i wiedzą, w czym się dobrze czują – co im pasuje, a co nie. Część z rozwiązań potrafią sobie przełożyć i wyobrazić, bo gdzieś je już przetestowali, część można im podpowiedzieć, że skoro mówią, że tak im wygodnie funkcjonować, to jakieś rozwiązanie byłoby dla nich super. I to są często na pierwszych spotkaniach takie haczyki, które przyciągają ludzi.
Kiedyś klienci mi powiedzieli, że zdecydowali się na współpracę ze mną, bo uzmysłowiłam im, że jeżeli zbudują zaraz nad wejściem antresolę, to zabiorą sobie całe to światło i przestrzeń, dla których wybrali i kupili to mieszkanie. I stwierdzili: no, ma rację i zatrudnili mnie.
Wiele zawodów zakłada pracę z ludźmi, ale ta jest szczególna. Jeśli nie nawiążesz dobrej relacji, a w wyniku tego ktoś Ci nie zaufa – przynajmniej w jakimś zakresie – i za mało Ci o sobie powie, to projekt też nie będzie do końca dla niego.
Krytyczny głos też czasem jest potrzebny?
Według mnie tak. Szczery głos przede wszystkim, bo to nie chodzi o to, czy krytyczny, czy pozytywny, tylko o to, że ludzie muszą czuć, że to co dla nich robisz jest szczere i faktycznie prawdziwe. Z drugiej strony przecież bardzo łatwo jest wyczuć, czy ktoś mówi okrągłe słowa właśnie po to, żeby cię kupić, czy faktycznie zależy mu na tym, żeby to jakoś dobrze grało.
Czyli bardziej chodziło o sprowadzenie pewnych dość wzniosłych pomysłów do parteru i przełożenie tego na późniejsze, fajne funkcjonowanie w codzienności.
No tak. Klienci dzielą się na różne typy osób. Przychodzą takie, które wiedzą już wszystko. I trochę się dziwią, że zanim się wprowadzą, to upłynie aż tyle czasu. Trzeba też wiedzieć, że niektórych osób nigdy nie wyciągniesz z tego, co oni już wiedzą, bo niby przychodzą do Ciebie po pomoc, ale tak naprawdę nie odpuszczają takiej władzy i takiej kontroli – a chcą kontrolować cały system. Więc choćbyś nie wiem, jak dużo im powiedziała, to nie zawsze na tym skorzystają. Po prostu. Nie dopuszczą do siebie innych opcji, bo oni tak mieli, tak było dobrze i tak musi być. I nawet jakbyś zaproponowała coś, co mogłoby im się lepiej sprawdzić, nie będziesz w stanie ich przekonać.
I co robisz w takich sytuacjach? Odpuszczasz?
Tak. Nauczyłam się odpuszczać, bo po prostu nie przekonasz wszystkich do wszystkiego. Powiedzmy, że nie odpuszczam tylko wtedy, kiedy uważam, że ludzie robią sobie krzywdę.
Czyli są granice.
Są granice, bo protestuję, jak widzę, że robią sobie źle i że np. o coś się będą potykać, o coś zahaczać, albo że po prostu uderzą się w głowę – wtedy naprawdę nie mogę tego odpuścić. No ale jeśli może wizualnie nie będzie to idealne rozwiązanie, to co mam zrobić? Jeśli od zawsze odkładali gdzieś dany przedmiot, to niech sobie go tam odkładają dalej. Nie będę się z tym walczyć, bo szkoda mojego zdrowia, szkoda ich zdrowia, a poza tym: finalnie oni będą w tym po prostu szczęśliwi. A taka jest prawda, że my pracujemy dla ludzi, dla których tworzymy projekt i finalnie wnętrze ma być ładne, harmonijne, dobrze wyglądające, to jednak oni tam będą żyć, więc to oni muszą się tam dobrze czuć. Bywają więc sytuacje, że po prostu trzeba odpuścić, bo to nic nie da.
Są też inne osoby, czyli inny rodzaj klienta, który przychodzi do Ciebie, bo po prostu chce się czegoś dowiedzieć i jest otwarty na tę wiedzę. Natomiast ostatnio klientka do mnie dzwoniła tam po latach, że szukają nowego domu, że ten jest super, zajebisty i że w ogóle marzy o tym, żeby mi dać rzut, jak już go znajdą, i powiedzieć zrób coś z tym. I to w tej pracy jest naprawdę fajne.
Jest to też komplement dla Ciebie.
Tak, i duża dawka zaufania. Oczywiście to też jest w naszej pracy skomplikowane, że za każdym razem nowego klienta musimy do siebie przekonać, ale i nauczyć się siebie nawzajem. Właśnie po to jesteśmy, bo mam wrażenie, że mimo iż dużo się o tym dużo mówi, to chyba nie do końca jeszcze wiadomo, od czego jest architekt.
O, to kolejny wątek, który chciałam dzisiaj z Tobą też poruszyć. Po co więc ludziom architekt?
Myślę, że niektórym nie jest potrzebny i nie trzeba z tym w żaden sposób dyskutować, bo to prawda: nie wszystkim jesteśmy potrzebni. I wydaje mi się, że osoby, które się zastanawiają nad zatrudnieniem architekta faktycznie powinny sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrafią skorzystać z czyjejś wiedzy i pomocy, czy nie. Miałam ostatnio taką parę na spotkaniu, bo przyszło małżeństwo – i ewidentnie było widać, że żona by chciała zatrudnić projektanta, a mąż zupełnie nie czuł tej potrzeby. Oczywiście nie było to wprost nigdy powiedziane. Natomiast nie czuł wartości tej pracy na zasadzie: tu pan Zenek to zrobi, to na budowie ten pan, to i tak zmierzy wszystko jeszcze raz, więc po co pani to w ogóle będzie rysować? Rozstaliśmy się, z tej współpracy nic nie wyszło. Ale to też jest normalne, bo po prostu, jeżeli widzę, że ktoś uważa, że jestem zbędna w tym całym procesie, to taka współpraca nie ma prawa się udać.
Ale masz wiedzę, masz praktykę, a dla inwestorów to tylko lepiej.
Wiesz, często na etapie układu funkcjonalnego słyszę: no tego to byśmy nie wymyślili i się śmieję, że to najlepszy komplement, że ktoś tak myśli. Cieszę się wtedy, że jednak lata studiów nie poszły na marne, prawda?(śmiech)
Faktycznie tak jest, że widzimy też więcej na płasko, niekoniecznie w przestrzeni i na samym rzucie jesteśmy w stanie już coś zaproponować. Pytanie tylko, na ile ktoś Ci zaufa. Dobrzy są zawsze inwestorzy z rekomendacji, jak w każdej branży, bo ktoś z ich znajomych już z nami pracował i wyszło tak i tak, byli w tym wnętrzu i uważają, że jest ono super. Ale są klienci, którzy przychodzą, wiesz, tak po prostu – czy z internetu, czy z reklamy, czy z gazety, bo widzieli mnie w gazecie – i też się decydują. Wówczas to zaufanie dopiero jest budowane, ale trzeba na to więcej czasu. To jednak działa. Uważam, że to jest w ogóle clue całej współpracy – czy to zaufanie powstanie i czy tę relację da się zbudować. Więc jeśli mnie zapytasz, po co komu architekt, to powiem, że po to, żeby na Twoich barkach leżało mniej zmartwień – jako architekci odciążamy mocno daną osobę i idziemy z nią w całym procesie, choć nie wszyscy sobie zdają sprawę, jak dużo tych elementów jest po kolei. I myślę, że jest po prostu lżej z takim architektem, jeśli pozwoli mu się pracować, oczywiście – bo to też jest istotne (śmiech).
I też pewnie bywa różnie. No właśnie, powiedz mi, czy ta rola architekta się zmienia? Czy widzisz jakieś tendencje, które teraz można było zarysować i powiedzieć, że 5 lat temu to przechodzili po to, a dzisiaj to przychodzą po to, a naście lat temu to w ogóle…
Ja myślę, że na pewno tak. Powiedzmy, jak jeszcze zaczynałam pracę, to w ogóle wizualizacji jeszcze nie było. Faktycznie już nawet o tym zapomniałam!
A jak już przy tym jesteśmy – to technologia dziś pomaga?
Można rozumieć to dwojako. Dlatego, bo kiedyś oczywiście oglądało się materiały, pokazywało, że rysunki były te same, ale nie było tej wizji całościowej. Były co prawda jakieś szkice, można było makietę zrobić – jeszcze na studiach je robiliśmy. Mój pierwszy projekt, jaki robiłam – taki zewnętrzny – na drugim roku studiów, to też piękną pani inwestor makietę pokazałam, ale takiej wizji jak teraz, że ludzie widzą zdjęcie i potem, gdy widzą efekt mówią: no tak samo wygląda albo o, a tutaj się różni. Z jednej strony myślę sobie, że to miało więcej takiej magii w sobie, bo ludzie co prawda widzieli, że się komponują ze sobą różne rzeczy, ale trochę chyba musieli mieć więcej zaufania do tego architekta, żeby powiedzieć: no dobra, zróbmy to, proszę – tu są moje pieniądze. Myślę, że ta kwestia zaufania musiała być jeszcze większa do człowieka. Teraz mam wrażenie, że czasami te wizualizacje przez to, że jest tak dużo inspiracji i wszystkiego, że właśnie przychodzą ludzie, którzy napatrzą się na rzeczy, które są – chyba mogę je tak określić: modne – i to jest takie czasami pokazywanie rzeczy spoza kanonu, że a może tak, a może tak, a może tak, bo to nie tylko można zrobić w jeden sposób, ale można i tak, i jeszcze inaczej… I dziś jest, mam wrażenie, czasem takie przełamywanie pewnych rzeczy, które ktoś już widział, bo wszyscy są znawcami wnętrz jako takich.
Tak, mamy też więcej źródeł, mamy media, mamy internet, mamy Pinterest, mamy Insta, czyli mamy mnóstwo rzeczy i dylemat, w co dokładnie uderzyć. I często – nazwijmy rzecz po imieniu – idzie zgłupieć. Ja mam wrażenie czasami, że kultura wizualna jest bardzo przytłaczająca. Dla mnie na przykład to, że ludzie zaczynają cały czas myśleć obrazem, to wpływa totalnie na ich postrzeganie rzeczywistości. I również na Twoją pracę. Na moją też. Chcemy wszystko szybko, a ta natychmiastowość też jest dziś hardkorem.
Szybko, a w dodatku tak samo pięknie, jak jest na tym obrazku. Ale powiesz, że to tyle kosztuje, to usłyszysz: jak to?
Albo na przykład powiesz, że w końcu tutaj będziesz mieszkać. I nie będzie zawsze równo ułożonych poduszek, jak na zdjęciu, bo dzieci usiądą na tej kanapie. Ja zawsze mówię, że to jest ta różnica między house a home.
Śmieję się – również gdy prowadzę szkolenia – i mówię taką kwestię, że czas takich inspiracji trzeba zacząć, ale i w którymś momencie skończyć, i więcej go nie kontynuować, bo to jest poniekąd jedna, niekończąca się opowieść. Czasami jest tak, że już wszystko sobie domykamy i nagle jakieś zdjęcie potrafi pojawić się na końcu, na zasadzie: A wie pani, bo widziałam coś takiego… Tego się nie boję, bo ja z ludźmi jestem w stanie o wszystkim porozmawiać, a gdybym nie umiała, to zwyczajnie nie mogłabym tej pracy wykonywać. Więc jak najbardziej. Czasem jest tak, że klienci faktycznie gdzieś pojadą, coś zobaczą i wtedy sobie myślę: A może? Czemu nie? Spróbujmy! To jest też fajny aspekt, który pojawia się przy niektórych projektach, ale nie przy wszystkich, to jest swobodna rozmowa z klientem, bo nie ze wszystkimi da się prowadzić taki dialog. Pozostaje jednak pytanie, czy to jest rozmowa, czy to jest monolog, czy to jest dialog, bo wiesz, to właśnie o niego chodzi w tej współpracy. Według mnie najfajniejsze projekty wychodzą wtedy, gdy obie strony są otwarte i obie trochę szukają i zastanawiają się i obie mają zaufanie do siebie. Dlatego takie suche zapytania na zasadzie: proszę o ofertę, nie są dla mnie. Bo ja wtedy myślę, że może najpierw spotkanie (śmiech).
Bez dwóch zdań to jest niesamowicie istotne, żeby się poznać, żeby zobaczyć, czy mamy tak zwany wspólny vibe. Żeby się przekonać, że idzie się w tę samą stronę.
Wiadomo, że nie z każdym jesteś w stanie przeprowadzić projekt, ot po prostu. A przynajmniej czasami będzie to bardzo trudne i męczące – dla obu stron – więc takie jedno spotkanie jest w stanie bardzo wiele nam dać i wiele wyjaśnić. Rozumiem zebranie ofert, rozumiem, że jeden kosztuje więcej, drugi mniej i to też jest istotne, jak ktoś ma jakiś budżet konkretny. Natomiast według mnie spotkanie jest dość kluczową sprawą.
Tak, to prawda. A myślisz, że ludzie oszczędzają na usłudze architekta dzisiaj?
Tak. Wiesz, tak jest w każdym obszarze i to przez lata się nie zmienia. Znaczy zmienia się to, że według mnie jest to usługa coraz bardziej dostępna. Ogólnie kiedyś było tak, że było nas mniej, a teraz jest dużo osób w różnym zakresie wykształconych…
A właśnie, co o tym myślisz? Architekt architektowi nierówny.
Ja uważam, że to zależy do czego szukasz specjalisty. Oczywiście możesz mieć pewne kompetencje, czuć świetnie styl i umieć dobrać fantastycznie struktury, tkaniny, kolory i do tego według mnie nie musisz mieć wykształcenia i też nie każdy to wykształcenie musi mieć, ale będzie wiele rzeczy widział. Natomiast ja uważam i nawet jak zatrudniam osoby u siebie, to chcę, żeby miały wykształcenie kierunkowe. My robimy często remonty – i to jest właściwie coś, co najbardziej lubię – od samego początku, czyli czasem, jak dopiero buduje się dom i jest projekt architektoniczny, jeszcze nic nie jest wybudowane, to już możemy wprowadzać zmiany.
I to jest dobry moment na współpracę z architektem wnętrz.
To jest najlepszy moment. Im wcześniej, tym lepiej. Nasza praca to nie jest działanie pani od kolorów – a tak często słyszałam, że to jest dekorowanie, a przecież jest różnica między architekturą wnętrz a dekoracją wnętrz. Tymczasem jeśli wchodzę mimo wszystko w kompetencje już trochę branżowe i budowlane, to uważam, że jeżeli nie masz podstaw jakichś technicznych, chociażby wyniesionych ze szkoły, to ciężko Ci będzie się w tym odnaleźć. Najzwyczajniej w świecie. Ja jestem akurat po ASP, ale mam rodziców po Politechnice; moja siostra skończyła Politechnikę i architekturę, a że jest moją starszą siostrą, to widziałam, co ona robi na studiach i stwierdziłam, że sama idę na ASP, bo wolałam detal, wolałam pracę w mniejszym zakresie. Ona robiła zupełnie coś innego – i faktycznie: ona buduje dziś wieżowce, a ja robię projekty na małą skalę i bawię się detalami. Więc to jest według mnie trochę inne wyczucie detalu – tak bym powiedziała. Ale miałam też pracownicę po samym budownictwie, która dodatkowo była w trakcie studiów wnętrzarskich. I tu powiem, że wykształcenie wykształceniem, ale też musisz mieć pewne wyczucie. Mimo wszystko, że znasz technikę, to musisz mieć poczucie smaku, estetyki…
Innymi słowy, to coś, co sprawia, że łączysz coś tak jak to powinno być połączone.
Tak. Wiesz, oczywiście można zatrudniać różnych ludzi w pracowni do różnych rzeczy. Natomiast podejrzewam, że jeżeli inwestor zatrudnia architekta wnętrz, to szuka już kompletu. Więc ja uważam, że mimo iż doświadczenie jest ważne i ogólnie wiele rzeczy jest istotnych, to studia jako ta podwalina są kluczowe: to moment, że masz się kiedy czegoś nauczyć i kiedy popełniać błędy, a nawet trochę kreować tak nieco od czapy, żeby się dowiedzieć jak to zrobić, a jak nie. To między innymi dlatego wybrałam na przykład ASP, bo tam były różne ciekawe zajęcia, np. szukanie w naturze różnych rzeczy, czyli takie trochę uczenie się właśnie skąd czerpać pomysł. Więc jestem też w SAWie, nie tylko dlatego, że chcę tam być na zasadzie: o po prostu pyk, tylko dlatego, że zgadzam się z tym, co mówią. Uważam, że jednak to wykształcenie ma znaczenie. Oczywiście nie zawsze, bo zdarzają się wyjątki w każdą stronę, ale dla mnie ma.
Dla mnie też. Bo według mnie, znajomość kierunku, moim zdaniem, pozwala Ci łamać zasady w fajny sposób, ja zawsze tak o tym myślę, że jednak poznałaś pewne prawidła i możesz się z nimi nie zgadzać, możesz je naginać, ale musisz wiedzieć, jak i dlaczego.
Dokładnie. I co naginasz, i po co.
A teraz takie pytanie, na które możesz, ale nie musisz odpowiadać. Czy były jakieś trudniejsze współprace?
Mogę powiedzieć coś takiego, co jest stricte moje i nie dotyczy nikogo innego. Pamiętam, jak rozwiązałam pierwszą umowę, bo po prostu byłam na tyle zmęczona dyskusjami z klientem – on był bardzo dociekliwym człowiekiem, analitykiem i zadawał mi tak dużo pytań, że codziennie rano dostawałam maila z ich listą. I w którymś momencie po prostu powiedziałam, że wiem, że nie jestem w stanie dalej funkcjonować w taki sposób. To miał być projekt, a nie szkolenie. Rozwiązałam tę umowę i już po tym, jak faktycznie podpisaliśmy to rozwiązanie – że nagle taka lekkość we mnie wstąpiła, że wiedziałam, że to było słuszne odpuszczenie; no bo czasem czujesz coś takiego. Taka intuicja.
No musisz mieć i to. Masz też taki zawód, w którym musisz mieć zaufanie nie tylko do klienta, ale i samej siebie.
I może to jest jakoś mocno niesłuszne, ale ja bardzo się kieruję intuicją w życiu, bo uważam, że mam bardzo dobrą. Miałam parę razy w życiu tak, że udało mi się ją zignorować i bardzo źle na tym wyszłam, więc po prostu nauczona doświadczeniem nie ignoruję intuicji, więc jeżeli coś mi podpowiada, że coś jest lepiej bądź gorzej, i że tak mi się wydaje, no to się nią kieruję.
A czy dla Ciebie jest jakaś różnica między projektowaniem wnętrza nazwijmy je „premium”, a wnętrza dla takiego człowieka o przeciętnym budżecie?
Projektowanie wnętrz premium jest prostsze, bo daje Ci więcej możliwości materiałowych. Tak więc w takim aspekcie jest prostsze, chociaż czasami daje też dużo więcej wyzwań i podwyższa też stopień trudności realizacji. Nawet nie chodzi o same materiały, ale przez to, że masz większy budżet, to możesz wymyślać więcej rzeczy nietypowych, co w jakiś sposób pozwala na większą kreatywność. Natomiast też muszę powiedzieć, że ja po prostu lubię ludzi i chciałabym, żeby im się wszystkim dobrze żyło. Więc to nie jest tak, że jak ktoś do mnie przyjdzie i powie, że ma mniejszy budżet, tylko umówmy się realny – bo ja mogę rozmawiać o mniejszym budżecie, ale żeby to był budżet, który według mnie jest do zrealizowania – bo jeżeli ktoś chce wydać, nie wiem, tysiąc złotych z metra, no to dla mnie to jest nierealny budżet na zrealizowanie wnętrza i ja mogę je zaprojektować, ale według mnie ten człowiek tego nie zrealizuje, choćbym nie wiem, co wybrała. Więc po prostu są pewne jakieś granice możliwości, bo ja też nie chcę proponować rzeczy, które się szybko psują. Więc jeżeli ten człowiek przychodzi do mnie i prosi mnie o pomoc w jakimś tam zakresie, to ja jestem w stanie to zrobić. Tylko nie mogę łamać swoich wewnętrznych zasad i przekonań, np. co do tego, że jakiś materiał po prostu jest nie do zaakceptowania dla mnie. Czasem też tak jest, że budżet wyklucza samego projektanta. Jeżeli jest mniejszy budżet, to czasem niestety ten projektant czy architekt jest pomijany w całym tym procesie projektowania. Dlatego czasem prowadzę szkolenia, bo to też jest fajna alternatywa, która wpisuje się nieco w moje takie misyjne myślenie, bo uważam, że lepiej przekazać trochę wiarygodnych i pomocnych informacji, że przynajmniej ten człowiek mniej razy strzeli sobie w kolano, niż jakby pracował samodzielnie.
Gdzieś zasiejesz ziarno, które i tak skłoni do dalszych poszukiwań.
A przynajmniej da już taką perspektywę, że ten człowiek będzie wiedział przez co przejdzie i na ile rzeczy ma zwrócić uwagę, gdzie się może potknąć. Więcej jest w stanie wyobrazić sobie wtedy.
A przy tym zrobić sobie mniejszą krzywdę.
Tak, tak. Więc w takim aspekcie to naprawdę, jeżeli podejmuję się jakiś takich szkoleń czy wystąpień, to trochę myślę w taki sposób, że ktoś nie wiedział w ogóle o czymś, że o takich, czy innych rzeczach trzeba myśleć, na zasadzie: A to cokół to też się wybiera? On nie jest w pakiecie, tak? To są rzeczy, o których ludzie po prostu nie myślą i miałam taki przypadek.
To ciekawe, co powiedziałaś. A z Twojej praktyki: o czym jeszcze się nie myśli. Takie dwa przykłady jeszcze powiedzmy.
Wiesz co, zawsze zaskakujące dla klientów jest, jak tłumaczę łączenie materiałów pod drzwiami, że zależnie od rodzaju wybranych drzwi, trzeba się zastanowić, na jakiej linii zrobić łączenie materiałów. I to jest dla wszystkich mega zaskakujące. Albo widzę po klientach, że jak podczas procesu projektowego zmieniamy na przykład coś w układzie szaf, a ja mówię: dobra, to ja zrobię korektę w elektryce, żebyśmy nie mieli kolizji z oświetleniem. I widzę wyraz twarzy mówiący: Aha, dobra, czyli jednak ktoś tu myśli.
Bo potem będziesz mieć żarówkę w pudełku?
I obity front, ale tak. Więc po prostu myślę, że dużo osób dopiero jak przejdzie przez taki cały proces z projektantem, to lepiej widzi pewne rzeczy.
A jak jest u Ciebie, jeśli chodzi o projektowanie kolorystyczne? Tak jak patrzysz, jak wyglądają nasze wnętrza? Bo mówi się, że wnętrza polskie są głównie szare, białe. Producent kanapy wypuszcza np. nową piękną turkusową sofę. Albo limonkową. Ale finalnie do domu Polaków w znakomitej większości trafiają te beżowe, szare, brązowe. Czy nadal widzisz jakąś taką zachowawczość, która być może wynika z pewnej praktyczności?
Zdecydowanie praktyczność jest tu ważna. Nie wiem, jak procentowo można to określić, ale znaczna część klientów, załóżmy u mnie to 80% jest praktyczno-funkcjonalna. Nie pamiętam, z którego roku takie statystyki czytałam, że remont to jest po prostu największy stres. Taka największa trójka generująca stres u Polaków, obok była choroba członka rodziny…
…śmierć…
…i remonty. To jest pierwsza trójka, więc ludzie remontują się rzadko, bo po prostu jak przeżyją ten cały stres, to nie chcą już robić tego ponownie.
Ale Ty masz rację, wiesz? Dlatego, że ja nie znam osoby, u której by się nie przedłużył remont. Ale żarty na bok, za to pytanie: czy architekt jest w stanie wpłynąć na tę długość remontu? Jeśli to jest stresogenne, a nawet nieco – jak powiedziałyśmy – traumatyzujące plus to, że istnieje taka tendencja, że jak masz w tym otoczeniu ludzi, którzy robią remont, no to już wiesz, że musisz im współczuć i już kiwasz głową. A przecież to powinien być powód de facto do radości, bo jednak to proces zmiany, która ma nas doprowadzić do lepszego miejsca niż jesteśmy. I teraz: czy architekt może w jakiś momentach być takim trochę zabezpieczeniem?
Trochę może, a trochę jednak nie może. Wiele wątków poruszyłaś, o których mogę tu powiedzieć. Zacznę od końca, czyli tego efektu. Moja klientka powiedziała mi kiedyś, że jak już zamieszkała w mieszkaniu po remoncie, to ona już teraz rozumie, że po prostu nie lubiła przebywać w poprzednim domu. Ciągle wychodziła, ciągle była gdzieś na mieście, a teraz gdy przeprowadziła się do nowego mieszkania, to stwierdziła, że ona nie musi wychodzić, bo po prostu wreszcie jest jej przyjemnie i odpoczywa w mieszkaniu, czego nigdy wcześniej nie robiła. Tak więc to jest taki pozytywny koniec całego remontu. A jeśli chodzi o to, jak architekt może pomóc – to może się to stać poniekąd samym projektem, ale i klient musi być świadomy. Sam architekt również pomaga, bo oczywiście może też polecić wykonawców, którzy z nim pracują i to też daje pewien promyk nadziei na to, że będzie lżej. Ale ogólnie taki proces budowy to jest wielka harówka, bo non stop tych wykonawców trzeba nadzorować i różne rzeczy ze sobą spinać, co dla debiutantów może być… wyzwaniem.
Budowa może trwać latami.
Żebyś wiedziała. Prowadzę koordynację takiego remontu, bo też coś takiego robimy, że nie tylko tworzymy sam projekt, ale potem możemy właśnie w jakiś sposób pomóc w jego realizacji etapowo – ja tego nie nazywam pod klucz, ale raczej traktuję jako taką koordynację całej budowy. I faktycznie to też mogę zacytować jednego klienta, który na spotkaniu rodzinnym miał wymianę zdań: A słyszeliśmy, że remontujesz mieszkanie tam jakieś na wynajem… I co robisz?, na co on: Nic. Donoszę tylko pieniądze pani Malwinie. Bardzo ładne to było podsumowane, bo rzeczywiście widać było w czym rzecz.
Kolejne transze musiały świadczyć o ukończonych etapach, więc wszystko jest w porządku.
Tak. Mieszkanie się świetnie wynajmuje. Zresztą klienci, którzy wynajmowali tamto mieszkanie, teraz robili ze mną dom cały, bo kupili w końcu własny w Polsce i też remontowali go ze mną. Tak im się dobrze mieszkało w tym wynajmowanym mieszkaniu. Jeśli chodzi o taki proces pomocy, no to na pewno taka pełna koordynacja z naszej strony jest największym zabezpieczeniem, przed tym czego klient nie musi wiedzieć, bo na co dzień pracuje w zupełnie czym innym, nie zna się na budowie, nie wie jakie są jej etapy, czego przypilnować, w którym momencie i w jakiej kolejności.
Tak, klienta nie rozlicza się z jego niewiedzy na temat np. poszczególnych etapów czy tego, czego trzeba dopilnować.
I oczywiście to jest mnóstwo pracy, o czym się człowiek przekonuje dopiero w momencie, kiedy przejdzie przez cały proces. Ale jest tam mnóstwo stresu, bo po prostu wyskakuje tysiąc decyzji. Oczywiście, w projekcie mamy już wiele odpowiedzi, natomiast tak czy siak, taki wykonawca jeszcze potrafi zadać dużo pytań, np. czy woli pani to, a może to? A jeszcze jak będzie miał swój pomysł, to zapyta, czy nie wprowadzimy go w życie. No i ten czas – to jest według mnie kluczowe, bo tutaj ludzie nie robią sobie z wyprzedzeniem różnych planów, kogo zarezerwować i kiedy, a najbardziej wszystkich denerwuje to, że nawet jak kogoś się zarezerwuje, to on nie przyjdzie o właściwym czasie, jeżeli się go nie przypilnuje. No więc to niestety jest taka idylla, że jak się umówisz z kimś pół roku wcześniej na to, że 1 czerwca wejdzie do inwestycji, to on wejdzie. Może tak nie być. Trzeba więc go przypilnować i parę razy jeszcze z nim porozmawiać na ten temat, zanim przyjdzie do ciebie na budowę. Wiadomo też, że pod koniec pieniędzy jest jeszcze mniej, a trzeba wydać więcej. Więc myślę, że to jest to: mało czasu, trzeba podejmować decyzję, a każda źle podjęta decyzja to finanse. Poza tym: projekt projektem, wykonawca wykonawcą, architekt architektem – wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się mylimy. To też trzeba mieć na uwadze.
Czynnik ludzki.
I to od wielu ludzi wiele czynników, więc może pójść nie tak bardzo wiele rzeczy. I dlatego to jest takie stresujące, bo nikt nie jest w stanie nad tym zapanować. I myślę, że plusem tego, że jesteśmy my-architekci jest to, że ten klient o możliwych problemach czy opóźnieniach jest dopiero informowany w późniejszej fazie, a stres spada na nas. My szukamy, co można zrobić, jak to rozwiązać i do klienta idziemy już wtedy z propozycjami rozwiązania. Mówimy: wydarzyło się to i to. No, mamy rozwiązanie takie, takie lub takie. To w czasie się zmieści, to się nie zmieści, to wpłynie na coś. No i zapada decyzja, co robimy i kto za to płaci.
I na koniec mam takie pytanie. Twój projekt został nagrodzony, zdobywając European Property Award. Jak do tego doszło i jak to się stało, że akurat ten projekt wnętrza ją zdobył?
Myślę, że jak pracujesz nad kolejnymi projektami, to masz wrażenie, że któryś jest bardziej twój, czyli że czujesz go najlepiej. Ja taki wybrałam. Pamiętam, że do lipca trzeba było wysłać książkę projektową, ale żeby móc tam wystartować, trzeba było zgłosić się w styczniu. Wiedziałam, że kończymy to wnętrze. Nie miałam jeszcze zdjęć, bo zdjęcia z Yassenem (Hristovem – przyp. red.) robiliśmy bodajże w czerwcu dopiero. Ale zgłosiłam, że będę miała ten projekt, co oczywiście było też efektem konsultacji z Marcinem Pobożym (agencja Marcina, HSH wspiera Malwinę w działaniach z zakresu PR – przyp. red.). Pytałam się go, czy jeśli zgłaszać to czy ten czy ten, bo ufam mu i to jest kolejny człowiek, z którego zdaniem się liczę. Już samo to, że co jakiś czas mogę się z nim skonsultować, wymienić parę zdań jest cenne. Tak jak fakt, że to on mnie potrafi nakierować czasami, na zasadzie: idź tu, nie idź tam. W tym też mi pomógł i pokierował do osoby, która się tym konkursem na Polskę zajmuje. No i faktycznie ta nagroda została mi przyznana, więc miałam przynajmniej pretekst, żeby pojechać do Londynu, bo nie wiem jak to się stało, ale akurat w Londynie nigdy nie byłam, więc pojechałam odebrać nagrodę i przy okazji zwiedziłam Londyn.
A czy zmienia się coś po nagrodzie? Czyli jakby jest to po prostu jakiś etap w Twojej pracy?
Myślę, że to etap pracy. Ale jest też tak, z czego ja sobie trochę nie zdawałam sprawy, że klienci na wiele rzeczy patrzą, mówią, że gdzieś mnie na przykład widzieli, że gdzieś występowałam. Ta nagroda również się pojawiła. I to są takie rzeczy, które z jednej strony dla mnie nie muszą wiele znaczyć, bo powiedzmy, że samo to, że pracuję z ludźmi i wiem, co słyszę na koniec i wiem, jak im się mieszka, jest dla mnie najlepszą nagrodą, to tego typu wyróżnienia zawsze pokazują, że nie tylko ty tak myślisz, ale jeszcze ktoś inny też, patrząc na to, co zrobiłeś. Docenienie czyjejś pracy – to jest potrzebne, bo to jednak jest praca psychologa, więc czasami jest tak, że też nam się już nic nie chce, jak mamy zły dzień i tysiąc osób czegoś od nas chce. Ale wszędzie tak jest. Więc myślę, że co jakiś czas, jak wystartuje się w jakimś konkursie i zostanie w nim docenionym, to jest to naprawdę przyjemne.
Fot.: Yassen Hristov