Czy androidy śnią o elektrycznych lampach? Tego nie wiemy. Ale jedno jest pewne ‒ istotom ludzkim trudno jest przejść obojętnie obok projektów Light My Fire.
Założyciele tej młodej polskiej marki zapłonęli ogniem namiętności do idei upcyklingu, czyli wykorzystywania porzuconych i nikomu niepotrzebnych elementów do stworzenia nowych, budzących pożądanie przedmiotów. Na warsztat wzięli dość oryginalne surowce ‒ 300-letnie drewno rozbiórkowe i fragmenty starych maszyn: tryby, koła zębate, sprężyny i wały korbowe. Skonstruowane przy ich pomocy lampy wydają się być przybyszami z przyszłości, ale to przyszłość, która już była.
Światło dla Łowcy Androidów
Mechanizmy zostają rozmontowane, a ich drobne fragmenty tworzą nowe układy sił ‒ zamiast działających urządzeń powstają konstrukcje, których zadaniem jest cieszyć oko. Lampy Light My Fire to bezwstydna gloryfikacja nieoczywistego piękna ukrytego w śrubkach i turbinach. Całymi sobą zdają się krzyczeć: „miasto, masa, maszyna!”. Gdy zamknie się oczy bez trudu można wyobrazić je sobie w dystopijnej metropolii przyszłości zaludnionej przez cyborgi, gdzie wiecznie pada deszcz.
Klimat retro
Noszą na sobie ślady patyny czasu. Bardziej niż z wizją sterylnego, skomputeryzowanego jutra mogą kojarzyć się z estetyką retrofuturystyczną. Spider wydaje się być dziełem jakiegoś szalonego wynalazcy ze starego filmu, który konstruuje budzącą grozę mechaniczną menażerię.
Muzyka manekinów
Lampa Venus, która ma formę ekscentrycznego kobiecego popiersia, wygląda jakby wybrała się na bal manekinów. Ale to już nie paryska potańcówka z lat 30., o której pisał Jasieński, lecz ostre pogo na punkowym koncercie.
Wtóruje jej rączka z lampy Michael Jackson ‒ zasłuchana w trochę innym stylu muzycznym, ale równie pełna pasji.
Mimo że mocno związane z dawnymi wizjami nowoczesności, produkty Light My Fire przynależą do czasów współczesnych. Ich twórcy stawiają na świadomość ekologiczną i niepowtarzalność ‒ każda lampa powstaje tylko w jednym egzemplarzu.
Fot. i oprac. na podstawie:
mat. prasowe