Reklama

Wierność, którą możesz kupić – najlepsze prezenty dla audiofilów

15.12.2018

Pozwól się zaskoczyć dźwiękom czystym i wiernym, które przeniosą Cię wprost do sali koncertowej. Przedstawiamy sprzęt, który zaspokoi nawet największe wymagania – zarówno te audiofilskie, jak i estetyczne.

Spis treści

1. Zacznijmy od źródeł

2. Dodajmy coś na wzmocnienie

3. I uwolnijmy dźwięk

Wszystko, czego potrzebujesz, by odkryć swoją ulubioną muzykę na nowo, to na przykład: źródło dźwięku, wzmacniacz zintegrowany (lub przedwzmacniacz i końcówka mocy) oraz głośniki.

Zacznijmy od źródeł

Mimo że istnieją bezstratne cyfrowe pliki audio, a jakość oferowana przez nowsze serwisy (Tidal czy Deezer) nie odbiega od jakości CD, te ostatnie wciąż są najbardziej powszechnym i łatwo dostępnym źródłem dobrej jakości dźwięku. Dlatego też wybrane przez nas źródła dźwięku to właśnie odtwarzacze CD, a właściwie CD/SACD.

Tym, co wyróżnia Yamahę CD-S3000 na tle konkurencji, są elegancka prostota i ponadprzeciętna jakość wykonania – konstrukcja mechanizmu CD jest osadzona na żeliwnych wspornikach, a samą tackę wykonano z bardzo sztywnego aluminium. Dzięki temu zmniejszono wibracje, zapewniając większą precyzję odczytu sygnału.

Wierność, którą możesz kupić – najlepsze prezenty dla audiofilów

Odtwarzacz CD/SACD Yamaha CD-S3000

Moon EVO 650D jest godnym następcą niemal kultowego już Moon 750D, nazywanego przez Simaudio nie tylko „najbardziej zaawansowanym konwerterem cyfrowo-analogowym w historii”, ale także „pierwszym prawdziwie 32-bitowym, w pełni asynchronicznym cyfrowym odtwarzaczem dźwięku, jaki trafił na rynek”. W 650D niesamowitą wierność dźwięku uzyskano dzięki umocowaniu napędu na opatentowanej żelowej podstawie, która niezwykle skutecznie redukuje drgania. Wytrawny znawca jakości dźwięku, Michael Fremer („Stereophile Magazine”), przyznał, że uderzyło go „spójne brzmienie DAC 650D: niezwykle przejrzyste, delikatnie rozciągnięte i eteryczne, niemal całkowicie pozbawione cyfrowej twardości”.

Odtwarzacz CD/SACD Moon EVO 650D

Dodajmy coś na wzmocnienie

Pisząc o wzmacniaczach, nie sposób nie wspomnieć o wieloletnich sporach między zwolennikami tranzystorów a wielbicielami lamp. Wszystko zaczęło się w 1907 r. To właśnie wtedy wynaleziono triody, które najpierw – w latach 20. – były częścią domowych odbiorników radiowych. Tranzystory zadebiutowały w latach 40., a wzmacniacze tranzystorowe – 20 lat później. Producenci wzmacniaczy lampowych mieli więc dość dużo czasu na ich ulepszanie i dopracowywanie, ale nie udało im się rozwiązać pewnych problemów – lampy są dość delikatne, drogie, a w dodatku po prostu się zużywają, więc trzeba je co jakiś czas wymieniać. Kolejną ich wadą może być to, że żarzące się lampy zużywają dużo energii, a same urządzenia są ciężkie. Wzmacniacze tranzystorowe, o teoretycznie lepszych parametrach, powinny więc wyprzeć lampowe. Jednak z powodu problemów ze zniekształceniami typu TIM musiały one przebyć jeszcze długą drogę, by zagrozić pozycji lamp. Czy im się to udało? Nie do końca. Paradoksalnie wady lamp (zniekształcenia) przekładają się na dźwięk, który naszym uszom wydaje się cieplejszy, gładszy i bardziej aksamitny. Dlatego wzmacniacze lampowe do dziś mają rzesze oddanych fanów. I to właśnie im chcielibyśmy przedstawić Edwarda, dzieło Unitry, oraz wyprodukowane przez Coplanda CTA 506.

Wzmacniacz lampowy Edward

Wzmacniacz lampowy CTA 506

I uwolnijmy dźwięk

Głośniki to ostatni element tej dźwiękowej układanki. Aby były idealnym dopełnieniem reszty, należy wziąć pod uwagę kilka kwestii, takich jak wielkość pokoju, w którym będziemy słuchać muzyki, czy dopasowanie głośników i końcówki mocy pod względem impedancji i mocy. Jednak doskonale wiemy, że parametry techniczne to nie wszystko. Wybraliśmy więc dla Was głośniki, które nie tylko ukoją uszy, lecz również ucieszą oczy.