Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

W szczerej rozmowie z Katarzyną Księżopolską Yassen Hristov, jeden z najbardziej znanych fotografów wnętrzarskich, opowiada o miłości do fotografii architektury i wnętrz, współpracy z wieloma architektami, a także o tym, co ceni zarówno w pracy, jak i poza nią. Jak wyglądał jego rozwój zawodowy? Co chętnie fotografuje?

Jego zdjęcia to efekt nie tylko bogatego doświadczenia. To także zasługa tego, że powstające prace noszą w sobie pewne znaki rozpoznawcze i mają swój charakter: cechują się unikalnym podejściem i świetnym wyczuciem światła. Ale nie od zawsze robił piękne zdjęcia, a do samej fotografii jako uprawianego zawodu przekonywał się długo. Niemniej jednak swoimi zdjęciami Yassen Hristov udowadnia, że każde wnętrze ma duszę, a te, które utrwala w swoich kadrach, warte są zapamiętania.

Katarzyna Księżopolska (MAGAZIF.com): Rozpocznę od pytania, które na pewno słyszałeś już setki razy, ale ono wydaje mi się dobre na rozgrzewkę. Dlaczego wybrałeś fotografię?

Yassen Hristov: Paradoksalnie to fotografia mnie wybrała, a nie ja ją. Długo nie dawałem się na tę fotografię namówić. Rodzice mnie namawiali jeszcze w czasach licealnych, ale ja sobie to odpuściłem. Dopiero jak musiałem się zderzyć z rzeczywistością, czyli po studiach iść do pracy, stwierdziłem, że praca po osiem godzin w biurze nie jest dla mnie, że tego nie wytrzymam. Wpadł mi do głowy szalony pomysł, że zobaczę, co będzie, jak złożę portfolio. Bo wiesz, taką smykałkę i ten fun ze zdjęć miałem chyba już wcześniej, ale nigdy tego w sobie nie pielęgnowałem i nie poświęcałem na to czasu. Jednak był taki moment na wakacjach, w którym przez tydzień miałem aparat mojej siostry. Po powrocie z tych wakacji zaprzyjaźniony drukarz przypadkowo zobaczył wykonane wtedy zdjęcia i kupił ode mnie 12 sztuk do kalendarza, który planował wydać na przyszły rok. Wtedy stwierdziłem, że chyba coś w tym jest i może warto sprawdzić tę drogę, która wydawała się lepsza niż siedzenie w biurze przez całe swoje życie. No i tak, krok po kroku, trafiłem do branży.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Yassen Hristov

Który to był rok, pamiętasz?
Myślę, że 2002–2003. To wszystko się działo, jak jeszcze mieszkałem w Bułgarii. Przyjechałem do Polski na chwilę, do znajomego fotografa, żeby w ogóle się dowiedzieć, czym jest portfolio i jak je stworzyć, żeby złożyć papiery do szkoły, którą wybrałem. W tym czasie zaszły pewne zmiany w moim życiu prywatnym, a plan na złożenie papierów do wybranej szkoły zmienił się – finalnie złożyłem papiery do Łodzi i dostałem się na filmówkę. Ostatecznie skończyłem w tej szkole studia magisterskie, a na pracę dyplomową wybrałem właśnie wnętrza.

Wrócę do zdjęć, które zacząłeś robić jako pierwsze. To były zdjęcia krajobrazu?
Będąc jeszcze w Bułgarii, fotografowałem wszystko. Krajobrazy, ludzi… Od ludzi zacząłem. Można powiedzieć, że przez prawie dwa lata pracowałem w studiu (to było już w Polsce) i fotografowałem głównie ludzi. Ale przekonałem się, że nie jest to moja najbardziej ulubiona fotografia.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Zanim Yassen Hristov zaczął fotografować wnętrza, wykonywał m.in. portrety studyjne – na zdjęciu rodzeństwo Damięckich

A mogę zapytać, dlaczego nie? Dlaczego nie ludzie?
Przyznam szczerze, że nie umiem prowadzić psychologicznych rozmów i nie osiągam tego efektu, jaki chciałbym osiągnąć w pozyskiwaniu emocji na zdjęciu. Uważam, że jeśli miałbym być średni w jakiejś dziedzinie, to lepiej jej nie uprawiać. W dziedzinie pozostałem, ale skupiłem się na innej odnodze – wnętrza i architektura zdecydowanie bardziej mi przypadły do gustu. Zresztą pierwsze wnętrzarskie zlecenie również było przypadkowe.

Powiedz więcej.
Dostałem zlecenie na fotografowanie realizacji, które robił znajomy architekt. Ale to była zupełnie inna bajka niż to, co się teraz fotografuje. Nawet nie wiem, czy to ma w ogóle właściwą nazwę w tej branży. To były puste mieszkania i domy, czyli bez mebli i dodatków, jedynie układ funkcjonalny był w nich zrobiony… Kuchnia, łazienki, podłogi – wszelkie nieruchome elementy. I już wtedy odkryłem przy pierwszych kilku sesjach, że fantastycznie mi się spędza czas w taki sposób. Jest to bardzo przyjemne. Zabawa światłem i kompozycją. W zasadzie nikt nie marudzi, nie śpieszy się. Cudowne! No i tak powoli, powoli, powoli do celu, czyli do sesji wnętrzarskich do magazynów, reklam i portfolio architektów.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Five Cell, mieszkanie Julii Wieniawy

Czyli zaczęło się od kolegi, który dał Ci pierwsze zlecenie na jakieś wnętrze. A potem? Jak to się stało, że tyle sesji jest za Tobą?
Od tamtego czasu minęło 17 czy 18 lat. Po tylu latach człowiek może sobie tworzyć tę swoją markę. Oczywiście było bardzo trudno, do dziś pamiętam pierwszy mail. Działo się sporo. Fotografowałem śluby i eventy, robiłem też zdjęcia w studiu, portrety. Ale w momencie, w którym odkryłem to, co najlepiej czuję, zacząłem powoli wykluczać zlecenia, które mi najmniej pasowały, a starałem się wyszukiwać takie, które bym chciał robić. Wtedy też zrobiłem pierwszy mailing, pamiętam, że wysłałem 100 maili do różnych pracowni architektonicznych, a dostałem jedną odpowiedź, jedno spotkanie, i tego klienta obsługuję do dziś. Właśnie takie miałem początki.

A powiedz mi, na jakim sprzęcie pracujesz? Możesz to zdradzić?
Oczywiście. Canon 5D Mark 4 i pięć obiektywów typu tilt-shift.

I raczej w kwestii tego sprzętu zdarza się, że eksperymentujesz, czy jak już trafiłeś w to, co Ci odpowiada, to robisz tylko update’y i jesteś mu wierny?
Oczywiście, to cały czas jest jakaś tam pogoń za sprzętem. Jak na rynku pojawił się Mark 4, to stosunkowo szybko go kupiłem, a potem były wymiany i upgrade z obiektywami. To dość drogie sprzęty i jak się już kupi optykę, to wiele lat się na niej pracuje. Zacząłem od jednego obiektywu do architektury, czyli tzw. tilt-shift. I tak przez wiele lat potem zbierałem pozostałe, które mi były potrzebne. Stan na dziś? Mam pięć obiektywów i na nich pracuję.

Teraz pora na trudniejsze pytanie. Powiedz mi: co według Ciebie musi mieć dobre zdjęcie?
Klimat i kompozycję. I można je różnie ująć. Czasami jest to światło albo chwilowy moment, albo stylizacja wnętrza. Może też być tak, że klimat stworzy osoba na zdjęciu. Do tego dochodzi kompozycja mebli i dodatków, układ pomieszczenia. Trzeba tylko właściwie się ustawić z aparatem, a to nie zawsze jest łatwe.

Fakt, to pewnie jest jakaś wytyczna.
Doszedłem chyba do takiego etapu i cieszę się, że mam taką swobodę, że czasami mogę zasugerować coś klientowi i powiedzieć mu, że to jest niedobry kierunek. Trzeba po prostu umieć powiedzieć, że coś jest nie tak i lepiej coś poprawić albo w ogóle nie robić, niż zrobić to tak, jak klient sobie wymyślił, bo bywa, że niekoniecznie wymyślił to dobrze. Fajnie jest mieć tę swobodę w pracy.

Ale, jak mi się zdaje, własna marka chyba pozwala na to, że z każdą sesją zdjęciową nabywa się doświadczenia i ludzie chcą z niego skorzystać. Że nie biorą Cię tylko po to, żebyś mechanicznie wykonał zdjęcia, tylko właśnie pomógł im w prezentacji pewnego produktu we właściwy sposób. Czy tak jest?
Pozwala, oczywiście. I nieraz właśnie doświadczenie jest argumentem przemawiającym za tym, że to mnie klient wybiera do danej sesji. Ale to mi nie przeszkadza w tym, żeby nadal chodzić do pracy z nastawieniem pełnym luzu i otwartości. Ciągle mam ogromną frajdę z tego, co robię. W tym kontekście rzeczywiście chętnie podzielę się doświadczeniem z klientem.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Awinion – Francja; projekt: Monika Chyb

To świetnie! W końcu jest powiedzenie: „rób to, co lubisz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”.
Dokładnie. Dlatego skupiłem się na swoim hobby – bo to przez jakąś chwilę było hobby, potem stało się zawodem – i dobrze wybrałem, bo cały czas mam z tego radość. Pracuję codziennie z innymi ludźmi, w innym miejscu, w innym otoczeniu. Inne wnętrze, inna przestrzeń, wszystko inne. Niby robię to samo, ale w zasadzie codziennie co innego.

No właśnie. Mówiłeś, że ważny jest klimat, ale ważna jest też kompozycja. Powiedz mi, czy zawsze to, co oddajesz na zdjęciu, spina się na przykład z wizją architekta, który dane wnętrze zaprojektował? Czy często jest tak, że np. coś przestawiasz?
Wspomniałaś o kompozycji. Owszem, uważam, że bez kompozycji nie będzie dobrego zdjęcia, bo ta kompozycja musi się zgrać, trzeba odnaleźć ten punkt widzenia, który będzie sprawiał, że to, co mamy w tym kadrze, jest atrakcyjne, przyjemne do oglądania i łatwo przyswajalne, a nie skomplikowane. Kompozycja nam w tym pomaga. Jak jest kiepska kompozycja, to źle to zdjęcie wygląda. Nieraz na warsztatach padało pytanie właśnie o kompozycję i te wszystkie standardowe wytyczne, jak złoty podział i inne z tym związane rzeczy, o których można ogrom informacji znaleźć w Internecie. Cały czas odnoszę wrażenie, że albo się ma smykałkę do tego, albo nie. Niby można się wyuczyć klasycznych zasad, ale największy fun jest w tym, żeby te zasady łamać z pełną świadomością. Jak się tego nie ma, to po prostu te zdjęcia mogą być zupełnie poprawne, ale nie będą miały…

Tego efektu wow?
Tak. Bo czasem są zdjęcia, które w ogóle nie mają wow, ale spełniają swoją funkcję. A ta druga część pytania o to, czy wizja architekta zostaje spełniona? Mam bardzo różnych klientów – jedni zawsze mówią: „zrób, jak uważasz”. Drudzy określają bardzo ściśle, czego oczekują. Wydaje mi się, że umiem pracować i tak, i tak.

A jak wolisz?
Zdecydowanie wolę zrobić tak, jak uważam, ale czasami też nie rozumiem, dlaczego z jakiegoś powodu chcą coś w jakiś sposób pokazać, albo że w ogóle chcą coś pokazać. Trzeba po prostu znaleźć sposób na to, żeby to, co ma być pokazane, było dobrze pokazane. To są odwieczne dyskusje. Najprostszym przykładem jest to, czy fotografować w dziennym świetle, czy pokazać wnętrze w sztucznym świetle. W całej fotografii wnętrz, w różnych magazynach na świecie, gdziekolwiek byśmy nie spojrzeli, u największych światowych fotografów – nie ma tam sztucznego światła albo jest go bardzo, bardzo mało. Z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć, dlaczego sztuczne światło projektant chciałby pokazać. Właśnie dlatego, że zostało zaprojektowane, przemyślane i może być fajne, piękne, doskonałe. Ale jak ono nie świeci na tym zdjęciu, w żaden sposób nie zobaczymy, co projektant miał na myśli. Tak więc pomimo że np. nie lubię fotografować wnętrz w sztucznym świetle, jeśli jest taki wymóg, to wiem, jak to zrobić, żeby i na zdjęciu dobrze to wyglądało.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

InsideArch; stylizacja: Patrycja Rabińska

A często masz takie sytuacje, że np. wnętrze, do którego trafiasz, ma kiepskie światło? Myślę np. o miejscach, w których są małe otwory okienne. Wtedy musisz coś oświetlić dodatkowo?
Nie, nie doświetlam wnętrz przy sesjach. Właśnie w tej fotografii dla projektantów, którą widzimy w magazynach, katalogach itd., przy tego typu sesjach bardzo trudno jest bawić się ze światłem. Bardzo trudno pod względem czasowym. Bo szkoda jest z ośmiu czy dziesięciu godzin sesji spędzić trzy–cztery godziny na ustawieniu świateł. W tym czasie zrobię tyle dobrych zdjęć, że klient będzie miał z czego wybrać. Dla niego to jest bardziej atrakcyjne. To ma sens w sytuacjach – nazwijmy to – reklamowych albo studyjnych, kiedy to światło np. ma być równe na 50 kolejnych zdjęciach. Wtedy to ma absolutne uzasadnienie, a nie w sytuacji, w której w każdym pomieszczeniu światło może być inne, tylko inaczej się będzie rozkładało, będzie inaczej świeciło i mamy tam inne meble, firanki, zasłony, okna, inne faktury, które inaczej będą odbijały to dzienne światło. W momencie, w którym wchodzę do studia – nawet jeśli byłoby to studio z dziennym światłem – i mam do zrobienia przez trzy dni jakąś serię zdjęć, to światło jednego dnia może być słoneczne, a następnego dnia niebo będzie zachmurzone, a trzeciego dnia będzie lało. Wtedy mamy trzy różne oświetlenia i wszystkie zdjęcia będą różne. To jest bez sensu. Wtedy trzeba po prostu poświecić.

Czy możesz zdradzić, z iloma zdjęciami wychodzisz po jednym dniu swojej pracy?
Różnie. Miałem niedawno krótką sesję – około 3–3,5 godziny – i oddałem około 25 zdjęć. Ale są takie dni, które są wysoce produktywne. Gdy wchodzę do jakiegoś wnętrza i, jak to mówię, otaczają mnie gotowe kadry, czyli zewsząd, dokądkolwiek się obrócę, widzę jakiś kadr, to wówczas potrafię oddać z jednego dnia ponad sto zdjęć. Choć są to rzadkie sytuacje. Ale jest to praca na dwa aparaty, jeden ustawiony dla stylistki, a drugi z ręki, na detale. No ale to są wyjątkowe sytuacje – wnętrze musi być inspirujące, światło musi zagrać i dodatki też. Wtedy tych zdjęć powstaje siłą rzeczy więcej.

A powiedz, czy widzisz jakąś sezonowość swojej pracy, że np. więcej zleceń masz latem?
Owszem, tak. W drugim i trzecim kwartale w roku jest zdecydowanie więcej sesji produkowanych. Przede wszystkim dlatego, że jest dłuższy dzień.

To ma duże znaczenie.
Zimą zadzwoniła klientka i powiedziała, że ma do sfotografowania dom 400 metrów i najchętniej by to zrobiła jeszcze w grudniu w jeden dzień. Powiedziałem wtedy, że najchętniej przełożyłbym to zlecenie na kwiecień, albo rozbijemy zdjęcia na trzy dni. Innym razem klientka napisała zimą, że ma strasznie ciemne mieszkanie z oknami od północy i chyba nie damy rady. Odpisałem, że umówimy się, jak będzie jaśniej, w przedziale między 10:30 a 15:00, i zrobiliśmy tę sesję. Ponad połowę światła mniej jest w grudniu i styczniu. Latem można nawet do 21 pracować, zimą maksymalnie do 15:30. To jest duża różnica.

Ale często jest tak, że pracujesz nie tylko nad jednym wnętrzem, bo zrobiłeś też bardzo fajny projekt, o który Cię chciałam zapytać, mianowicie: „Wspieram polski dizajn”. Zrobiliście go z Kamilą Jakubowską-Szmyd i Filipiną Hanus. Skąd wziął się na niego pomysł? Bo – jak pamiętam – to było chyba w takim trudnym, pandemicznym czasie?
To była właśnie taka chwila, kiedy nastąpił pierwszy lockdown, wszyscy siedzieli w domach. W pierwszych miesiącach większość osób była w stanie wymyślić, co zrobić w domu: poczytać, posprzątać, ogarnąć, zmienić kanapę… To był taki moment, że z jednej strony chcieliśmy pracować, a z drugiej strony nic się nie działo. Umówiliśmy się z dziewczynami, a pomysł był bardzo prosty, żeby zorganizować sesję packshotów. Pomyśleliśmy, że firmy mogą w tej chwili potrzebować właśnie packshotów, bo skupiają się na sprzedaży internetowej i może niektórzy nie będą mieli zdjęć produktowych. Wzięliśmy jakąś firmę jako przykład, nie pamiętam, o której konkretnie firmie w tamtej chwili mówiliśmy, ale pomysł dotyczył poduszek. Usiedliśmy, żeby burzę mózgów zrobić, i z tej burzy mózgów pod poduszkę powstał pomysł „Wspieram polski dizajn”. Po kilku godzinach takiej aktywnej burzy mózgów stwierdziliśmy, że dobra, zabieramy się za robotę i zobaczymy, co z tego wyjdzie. No i w zasadzie powstały trzy duże sesje. To były ciężkie produkcje. Kilkudniowe sesje, gdzie w lokalu trzeba było zapełnić wszystko polskimi firmami. Dały fajny efekt, fajne wspomnienie, w dobrym momencie to powstało i ciekawe, że do dziś ktoś wraca z tamtym tematem.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Zdjęcie z projektu Wspieram Polski Design; stylizacja: Kamila Jakubowska-Szmyd

Czy te polskie firmy potrafiły ze sobą pracować? Czy o to właśnie chodziło w tym projekcie, żeby pokazać jedność i spójność?
My patrzyliśmy na to bardziej, powiedziałbym, konceptualnie, to było pewną odpowiedzią na sytuację, która zaistniała w tamtym momencie.

Fakt, bo przecież nie urządzamy zwykle swoich wnętrz monobrandowo…
Zgadza się. Każdy jakoś inaczej odebrał ten projekt, ale ostatecznie wszystko się udało. Gdzieś tam jednym z punktów istotnych dla tych firm było to, że po prostu dostaną paczkę zdjęć ze swoimi produktami. Czyli były zdjęcia wspólne, tworzone z myślą o takiej typowej publikacji wnętrzarskiej. Ale każda z firm dostała paczkę zdjęć dla siebie. Czyli pomimo że może w jakiejś publikacji były w otoczeniu innych marek, to ostatecznie dostały gotowy produkt.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

InsideArch; stylizacja: Patrycja Rabińska

I to nie byle jaki. No właśnie. Fotografujesz, a jako fotograf widzisz więcej. Czy dostrzegasz jakąś ewolucję w kwestii tego, jak wyglądają nasze wnętrza?
Tak. Rzeczy, które fotografowałem na początku, czyli około 17 lat temu, były zupełnie z innej bajki niż to, co mamy teraz. Branża kapitalnie się rozwinęła. Mamy przecudownych i fantastycznych architektów i projektantów. Powstają przepiękne rzeczy. Człowiek po prostu nie może się napatrzeć i nacieszyć tym, co widzi. I tu w ogóle nie mówię o jakimś konkretnym stylu, bo widzę realizacje w stylach, których w ogóle nie lubię, a i tak są fantastyczne.

Czyli chodzi o technikalia.
Tak, jak jest to przemyślane, jakie rozwiązania są tam zastosowane, jakie produkty. Bardzo się ta branża rozwinęła.

A co jest dla Ciebie kłopotliwe?
Chyba to, że czuję się czasem jak fabryka – codziennie jestem na sesji. I tak na dobrą sprawę nieraz spotykałem się z pytaniem typu: „Pan to bardzo dużo tego glamour fotografuje. Pan jest dobry w glamourze. Pewnie pan lubi glamour, tak?”. No nie. Powiedziałbym, że nie lubię glamour, ale rzeczywiście bardzo dużo go sfotografowałem. Bo bez względu na to, czy wejdę do glamour, czy w lata 60., czy do jakiegoś minimalizmu, to zasady fotografowania są takie same i w taki sam sposób patrzę na kompozycję i światło.

No tak, a jak zapytam Cię o powtarzalność? Bo wydaje mi się, że tak jak sztuką jest nieco inaczej opisać podobne wnętrze, tak samo sztuką jest nieco inaczej je sfotografować. Czyli jak sobie radzisz, kiedy występuje jakiś powtarzalny motyw, tak żeby jedne zdjęcia różniły się od drugich?
Nie patrzę na to w tych kategoriach. Bo moim zadaniem nie jest sfotografować realizacje na różne sposoby, tylko moim zadaniem jest udokumentować to, co architekt stworzył do swojego portfolio, nawet jeśli jest to powtarzalne dla mnie. Z sesjami reklamowymi jest nieco inaczej, bo trudno albo bez sensu by było ten sam pomysł na sesję realizować kilkakrotnie dla różnych producentów.

A dla architekta niekoniecznie.
Zatem nawet w ogóle się nad tym nie zastanawiam. To, że mi się opatrzyły lamele czy lastryko, nie wpływa na nic. Architekt chce pokazać swój projekt i mieć w portfolio dobrze sfotografowane rozwiązania, które wymyślił. I moim zadaniem jest to ładnie pokazać, a nie oceniać, czy to jest powtarzalne, czy nie. Daleko mi do tego.

W porządku. A co najbardziej lubisz w swojej pracy?
Najbardziej lubię inspirujące produkcje. Miałem ostatnio kilka świetnych zleceń, które naprawdę były fajne pod wieloma względami. Była fajna sesja w pustostanie, w starym pałacu. To była taka ciekawa produkcja, którą się pamięta na długo. Trzeba było zwieźć ogrom sprzętu, pojechać na drugi koniec Polski, całą logistykę zorganizować, mieć swoją ekipę. No i na koniec efekt jest taki, który wszystkim się podoba, i to się pamięta. Mam nadzieję, że klienci, którzy zobaczą taką sesję, też w jakiś sposób zwrócą uwagę na tę sesję, na ten produkt, na tę firmę. Mnie zapadło w pamięć właśnie pod względem całej organizacji i tego, że to była pierwsza tak scenograficzna sesja, jaką zrobiłem. Była to sesja dla firmy Rosanero, fotografowałem kolekcję mebli zaprojektowanych przez duet Paprocki i Brzozowski. Druga sesja, która zapadła mi w pamięć, to moodboardy dla Opoczna. To były duże produkcje i bardzo inspirujące doświadczenie, a efekt był imponujący. Zresztą przy obu tych, nieskromnie powiem, spektakularnych sesjach stylistką była niebywale zdolna i twórcza osoba – Patrycja Rabińska– projektantka, stylistka i scenografka. Dzięki jej prawie dwudziestoletniemu doświadczeniu w projektowaniu wnętrz i stylizacji sesji wnętrzarskich oraz reklamowych oba te zlecenia przebiegły gładko z efektem wow.

Zlecenie dla Opoczna dawało duże pole do twórczej pracy, padło hasło „zróbcie te moodboardy, jak chcecie”. Ja akurat ten projekt podaję jako ogólny przykład, ale to było zadanie konceptualne bardziej dla Patrycji Rabińskiej, bo to ona miała stworzyć koncepty, wymyślić styl, klimat, a moim zadaniem było to wszystko sfotografować tak, żeby oddać to, o co jej chodziło, co chciała wyrazić. To była dwudniowa sesja w studiu, w niecodziennym klimacie. Chodziło w tym też o to, że musieliśmy złamać schemat moodboardu.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Projekt i stylizacja: Patrycja Rabińska

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Projekt i stylizacja: Poco Design

Pytałam Cię o rzeczy, które najbardziej lubisz, które są najbardziej inspirujące, a teraz mam też takie pytanie: czym jest dla Ciebie trudne zlecenie? Czy w ogóle posługujesz się kategorią trudniejszych i łatwiejszych zadań do wykonania?
Mogę podać przykład. Łatwe zlecenie to pojechanie na godzinę, półtorej, zrobienie zdjęć, np. zdjęć mieszkania na sprzedaż czy wynajem. Wchodzisz, mało jest tam do ustawiania. Trudne zlecenie to może być właśnie sesja Rosanero w pustostanie. No, to jest trudne. Cała stylistyka, koncept, organizacja, ekipa, sprzęty, prąd i transport itd. Ale łatwych zleceń się nie pamięta. Trudne zlecenie, jak zostanie dobrze wykonane i dobrze zaplanowane, to zostaje w pamięci. Tak samo, jak najdłużej realizowane zdjęcia w moim życiu. To była reklama dla Domoteki, a koncept przygotowała Patrycja Rabińska. Realizowaliśmy zdjęcie z góry, gdzie w określonym układzie stały same kółeczka. My między sobą nazwaliśmy je „bąbelki”. To jest jedno z moich ulubionych zdjęć. Osiem godzin je układaliśmy, żeby na koniec zrobić cyk. I to był cały dzień pracy, żeby zrobić jedno zdjęcie. Nawet nie mamy innych wersji. Mamy jedno zdjęcie. Trudne są też takie zlecenia reklamowe, studyjne, które wymagają np. zbudowania jakiejś scenografii, którą trzeba rozplanować.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Domoteka; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

Robiłeś sesję dla Nobonobo z meblami projektu Tomka Rygalika. To chyba dobry przykład sesji studyjnej.
Tak, to dobry przykład, ale tylko częściowo. Dlatego, że w tym przypadku ja nie odpowiadałem za całą produkcję. Logistyka i scenografia była po stronie Nobonobo i Tomka Rygalika. Miałem ten komfort, że mogłem się skupić wyłącznie na swoim głównym zadaniu, czyli na oświetleniu, fotografii i obróbce graficznej. Tomek wymyślił dobry koncept, który ma elementy (siano, koło od traktora, skrzynie po owocach itd.), co sprawiło, że zdjęcia zostały zapamiętane. I powstała sesja, którą też bardzo, bardzo lubię. Fajnie jest, jak powstaną takie zdjęcia, które są w miarę uniwersalne, ale jednak inne, i się nie nudzą po trzech dniach.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Projekty Tomka Rygalika dla Nobonobo

A czy masz jakąś sytuację z pracy, o której możesz powiedzieć, że wiele Cię nauczyła?
Jedna rzecz, której się nauczyłem, dotyczy współpracy z ludźmi. To nauczyło mnie, że trzeba po prostu na ludzi naprawdę bardzo uważać, pomimo że potrafią być mili, fajni, pozytywni na pierwszy rzut oka, może być różnie na końcu. Trzeba być ostrożnym, z kim i o czym się rozmawia i co się robi, jakimi informacjami się człowiek dzieli itd.

To chyba taka uniwersalna prawda.
Uniwersalna, ale mówię o tym, bo ja z kolei jestem takim otwartym człowiekiem i z każdym pogadam o wszystkim. Jednak życie spowodowało, że musiałem zrewidować swoje podejście. Ale z drugiej strony nie tak radykalnie zrewidowałem, bo po tylu latach miałem jedną taką sytuację. No, a poza tym gdy codziennie jest się z innymi ludźmi, w innym miejscu, w innym wnętrzu, to cały czas dzieje się coś nowego i codziennie czegoś się uczę.

Dobrze. A jakie kompetencje i umiejętności musi mieć dziś fotograf? Mówię też o kompetencjach miękkich, takich, które – no właśnie – mogą stanowić pewne wyzwanie, jeśli pracuje się z innymi na kilku poziomach, no bo musisz się porozumieć z architektem, z inwestorem, ze stylistą.
Jak się ma podobny klimat i się dwie strony dogadują, to współpraca jest udana. A jak się z kimś nie dogadujesz, to lepiej z nim nie pracować. Nieraz mi się zdarzało po prostu powiedzieć klientowi: „Słuchaj, znam fotografa, który spełni twoje warunki, bo on w ten sposób robi i dla niego to jest okej. I on lubi taką pracę. Ja na przykład tak nie lubię, nie umiem tak dobrze zrobić, jak ktoś inny, to z nim się dogadasz. Ze mną nie”. Trzeba być po prostu szczerym również ze sobą w pracy. Ileś lat temu usiadłem, by napisać trochę w kontekście dokładnie twojego pytania, czyli co musi fotograf umieć – na LinkedIn nawet zacząłem sobie wypisywać cechy, które powinien mieć. Chyba to skasowałem, ale ogólnie rzecz biorąc, zacząłem wypisywać, ile rzeczy fotografuję i jakie umiejętności fotografowi się przydają: prawo jazdy, języki obce, grafika, kompozycja, oświetlenie, umiejętności manualne i umiejętności interpersonalne, PR i kontakty z mediami czy nawet dyplomacja (uśmiech). Poza tym: reklama, zarządzanie, finanse, meteorolog, elektryk, stolarz… I nie wiem, co tam jeszcze. I nagle się okazuje, że trzeba umieć ogrom rzeczy, żeby tę działalność rozsądnie prowadzić. Fotografia jest takim małym elementem tej całej układanki. Ile razy mi się zdarza po prostu np. przywiesić lampę u klienta. Klientka mówi: „Wow, dwa lata nikt nie jest w stanie mi tego zrobić”. Przy „Wpieram polski design” wszystkie umiejętności zostały użyte, inaczej ten projekt by się nie udał (uśmiech).

Złota rączka!
No tak. Złota rączka, bo niemal przy każdej sesji wypada coś zrobić. Czasami po stolarzach jakieś rzeczy należy poprawić, fronty wyprostować. Jestem jak elektryk czy stolarz. Nie mówię o tym, że jestem w stanie zrobić elektrykę w całym domu, ale spokojnie gniazdko, włącznik albo lampę jestem w stanie wymienić. Stolarz – nie zrobię całej kuchni, ale zmienię fronty albo mogę je wyrównać, wyregulować. Dużo też tu komunikacji z ludźmi. Ta praca to zatem jest zlepek wielu, wielu rzeczy, między którymi trzeba umiejętnie lawirować i utrzymać balans. Każdy umie się nauczyć instrukcji obsługi aparatu, każdy może ją przeczytać…

Ale ludzie podobno nie czytają instrukcji.
Widzisz. Jak prowadzę szkolenia, to się zaczyna od pierwszych pytań: a ten guzik od czego jest? A jak zmienić przysłonę? Albo co to jest głębia ostrości? Ja mówię: Boże, przychodzisz na kurs fotografii albo zajmujesz się fotografią, a nie przeczytałeś instrukcji aparatu? No, nie. No, to proszę to przeczytać dwa, trzy razy, najlepiej ze zrozumieniem. Bo ja w tej chwili w pracy na moim aparacie nie muszę się zatrzymywać. Wiem, gdzie są wszystkie funkcje. Niemal z zamkniętymi oczami to zrobię. Jak bym musiał na każdej sesji się zastanawiać, gdzie jest ta funkcja, jak to wyłączyć, jak to wygląda… To nieprofesjonalne jest. Mało tego – zajmuje czas.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

L-Design; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

No i w kwestii zdjęć mam jeszcze jedno pytanie. Bo są oczywiście środowiska czy też ludzie, pośród których istnieje przeświadczenie, że zdjęcia z Pinteresta i z Instagrama to jest dobro wspólne. To, co nam wypluwa grafika Google’a, można sobie wziąć. Jak sam to widzisz, jak tego doświadczasz? Jak to jest z tym prawem autorskim? Czy widujesz swoje zdjęcia bez podpisu?
Bez podpisu to w ogóle mały pikuś. No bo jak ktoś kupił licencję do zdjęć, to niekoniecznie musi mnie podpisywać. Może z różnych powodów nie mógł tego zrobić, np. jest to polski oddział międzynarodowej firmy, która po prostu ma takie zasady, że nie podpisują czegoś tam, po prostu kupują zdjęcia i wykorzystują do swoich potrzeb. To jest zrozumiałe. Jeśli to jest ustalone między stronami, nie ma z tym problemu. Większy problem widzę w tym, że po prostu jest kompletne nierozumienie i brak znajomości prawa autorskiego w Polsce. Firmy potrafią wziąć zdjęcie i używać do swoich celów, włącznie z takimi brutalnymi przykładami pod tytułem, że np. ktoś ściągnął cały sklep internetowy, wszystkie zdjęcia, i sobie stworzył swój sklep internetowy, używając wszystkich zdjęć od konkurencji. No oczywiście, że takie sprawy się kończą w sądzie. Całkiem niedawno miałem taką sytuację, że pani widziała sesję od zaprzyjaźnionej architektki z Poco Design. Nowa sesja powstała, bardzo fajna. Pierwsze zdjęcia sesji wyszły na Instagrama, były spore zasięgi. I co nagle się okazuje? Że pani, która w profilu swoim ma podpisane, że pełni jakąś funkcję w Elle Deco serbskim, po prostu wykorzystała jedno zdjęcie. Czyli osoba, która gdzieś tam nawet pracuje w tej branży. Po prostu wzięła zdjęcie i opublikowała i mi pisze na Instagramie, że jak ona mnie podpisze, to będzie okej. Nie, nie będzie okej. Pani może kupić licencję do tego zdjęcia, a nie tak sobie wziąć i podpisać. Albo inna firma, która mi napisała, że bardzo im się podoba zdjęcie i oni mi oferują, że będzie podpis na profilu. I oni sobie użyją to zdjęcie. Więc napisałem, że się nie zgadzam. Licencja kosztuje tyle i tyle. Proszę wtedy, by zdjęcie z profilu zdjęli. Często się kończy tak, że ci ludzie po prostu olewają takie rozmowy, ostrzeżenia i prośby, żeby zdjęcie zostało zdjęte z profilu. Na szczęście Instagram cały czas funkcjonuje całkiem sprawnie i dzień–dwa po zgłoszeniu kasują takie zdjęcie.

 

Blokują niekiedy konta. Prawda. Ja miewam czasem takie sytuacje, że mimo iż mam zdjęcia na skrzynce z materiałami z prośbą o publikację, to dostajemy prośby o zdjęcie danego materiału, bo ktoś się z kimś nie dogadał.
Właśnie jak pytałaś mnie o organizację sesji, to jest jeden z wątków. Zawsze mówię klientowi, że on powinien mieć zgodę inwestora na to, żeby później ją upublicznić. Bo jedno to jest zrobienie sesji, a drugie, to żeby te zdjęcia, które powstaną, można było pokazać. Są różne sposoby na to, żeby to było załatwione. Np. gdy architekt ma z inwestorem swoją umowę, w której jest ten wątek poruszony. Ale niektórzy architekci nie mają o tym wzmianki. Ja posiadam stworzony przez prawnika formularz, który jest bezpośrednio z inwestorem podpisywany – że jak zrobię te zdjęcia, to on wie, że te zdjęcia będą funkcjonowały w sieci. I jeśli on się na to zgadza, to mamy czystą sytuację, bo on wie, że my robimy te zdjęcia, żeby je pokazywać. Miałem może kilka razy, przez te kilkanaście lat, taką sytuację, że ktoś zlecił sesję i na etapie zlecenia mówił, że te zdjęcia nie mogą wypłynąć w Internecie, że architekt zleca sesję do swojego offline portfolio. Inwestor się nie zgadza, żeby one były w Internecie. I wszystko super, jak o tym wiemy, bo wszystko jest w umowie. Ja mam takie sesje, których nikt nie widział. Mogę ci je pokazać na komputerze, telefonie albo wydruku, ale nie mogę tego upublicznić. Jak sytuacja jest umówiona i jest wyjaśniona, to wszyscy są zadowoleni, no bo wszyscy wiedzą, na czym stoją.

A gdyby ktoś zapytał o to, jak przekonać niektóre firmy, że sesja wnętrzarska im się przyda? Bo wiesz, ja dostaję multum renderów i wszyscy mnie zapewniają, że te wizualizacje to będzie prawie to samo. Ostatnio do mnie pan zadzwonił i mówi: opublikuj, bo przecież projekt jest fajny. Ja mówię, że owszem, ale nie jest prawdziwy, bo to jest tylko imaginacja. Ja nie wiem, co potem trafi do tego projektu.
Szczerze? Nie wiem, czy jest sens w ogóle przekonywać, bo jak ktoś nie czuje tego, nie rozumie i nie widzi różnicy, to nie wiem, czy coś zmieni jego przekonania. Mam ogrom przykładów właśnie takich, że architekt przy planowaniu sesji wysyła mi wizki i zdjęcia jako komplet. I nawet jak to jest jeden do jednego odwzorowane, czyli mamy wszystkie przedmioty, jakie były w projekcie, a materiały, kolory są w 100% zgodne z projektem, to i tak wizka jest inna niż to, co widać na zdjęciu.

Ale czasem trudno je odróżnić, zwłaszcza bez studiowania detali.
Wizki są dziś już naprawdę bardzo dobre i trzeba się przyjrzeć. Ja również potrafię się pomylić. Jak tak na szybko patrzę, to nawet nie jestem w stanie tego rozróżnić. Ale jednak wizka jest jakąś wizją przeniesioną na cyfrowy obrazek. A zdjęcie jest dokumentacją rzeczywistości. Co by nie mówić – jest to udokumentowana, prawdziwa sytuacja. Zdjęcie ma większą siłę. Jest prawdziwsze. Tym bardziej, jeśli ono jest ewidentnie zdjęciem. Bo z drugiej strony można zobaczyć i takie zdjęcia, które są tak odrealnione, że wyglądają jak wizki.

Tak, to też jest prawda. To kolejny problem.
Bo z drugiej strony masz taką wizkę, która jest tak hiperrealistyczna, że musisz się przyjrzeć. Ja nie do końca np. rozumiem sens robienia hiperrealistycznych wizji wnętrz, które nie powstają, ani nawet takich, które powstają. Ale ten wątek się pojawia. Wizka czy zdjęcia? Wiele lat o tym myślę. Jak broniłem magisterkę, to już wtedy istniał temat wizek, a było to 15 lat temu. To są w ogóle dwa różne produkty, które na różnym etapie są potrzebne. Na etapie projektu, czyli konceptu, gdy przedstawiamy swój pomysł, koncept, wizki są przydatne. I nie wiem, czy na tym nie powinna się kończyć rola wizek, bo dopiero jak się skończy ten projekt i zostanie cała realizacja skończona, wchodzimy z sesją, to już pokazujemy coś, co rzeczywiście nie tylko zostało wymyślone, ale jeszcze zrealizowane. Np. spójrzmy na konkursy – często mamy wizki konceptów, które niekoniecznie były do zrobienia, choć był to piękny, superkoncept, ciekawy pomysł, kapitalnie zrealizowany obrazek, ale czy to jest do zrobienia – to już zupełnie inne pytanie.

Często może to być trudne do zrobienia.
Można by się doszukiwać takiego wątku, że wizka i zdjęcia mają sens, żeby pokazać koncept i porównać go z późniejszą realizacją, co pozwoli zobaczyć, że np. okej, coś wymyśliłem po drodze. Pokazać rozwój pomysłu, jakieś zmiany, bo np. w trakcie z klientem coś zmieniliśmy z różnych powodów, chociażby gdy lampa została wycofana z produkcji, nie można jej już dostać albo pojawił się nowy materiał na kanapę, który bardziej pasował. Wtedy okej. Różni się to od tego, co jest na wizce, ale ostatecznie charakter wnętrza mamy zachowany.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Malwina Morelewska; stylizacja: Patrycja Rabińska

My tu mamy jeszcze inny problem z wizkami jako media, wiesz? To, co jest na wizce, to często np. droga kanapa włoskiego producenta, której potem w realizacji w ogóle nie ma. Co gorsza, ktoś kupuje kopię, żeby było podobnie. Tymczasem ja muszę wierzyć, że to jest to samo, co zostało zaprojektowane. Dla mnie to jest znaczące, żeby jednak było to tym 1:1. I to też jest kolejny problem i ryzyko, które widzę, że nie chcę u nas pokazywać podróbek.
Ja też się nad tym zastanawiam. Wiadomo, że każdy człowiek jest inny, ma różne potrzeby, wizje, ale po co brać sobie dobrego architekta, dobrą pracownię z wizją, z konceptem i z doświadczeniem i nie mieć do niego zaufania na tyle, że wybieram styl, wybieram kierunek, w którym idziemy, omawiamy układ funkcjonalny przestrzeni, kolory etc. Po co mi to wszystko, skoro i tak chcę zobaczyć to 1:1 na wizce? Gdzie będzie ten czar, gdy finalnie wejdę do tego wnętrza i zobaczę je gotowe? Myślę, że nawet z powodu wizek mogłoby powstawać więcej nieporozumień niż radości. Nasz dom został zaprojektowany bez żadnej wizki. Nie mam żadnej potrzeby czegokolwiek kontrolować. Jedyne, co robiliśmy rzeczywiście, gdy projektowaliśmy nasz dom z Patrycją Rybińską, to chcieliśmy na żywo sprawdzić kolory, bo kolor na ekranie wygląda inaczej, kolor rano wygląda inaczej, wieczorem inaczej, a w sztucznym świetle jeszcze inaczej. Jeżeli chodzi o te kolory, które nam Patrycja dobrała, to po prostu kupiliśmy kilkadziesiąt próbek farb, pomalowaliśmy nimi płyty metr na metr i w miejscach, gdzie te kolory miały być, sobie je ustawialiśmy, i przez kilka dni obserwowaliśmy, jak one się zachowują. Wizki zupełnie nie są potrzebne, szczególnie jeśli dobierasz unikalne meble i dodatki, np. vintage. Ale to klient musi oczekiwać oryginalności i wyjątkowości od projektu, wnętrze wtedy jest odbiciem jego sposobu życia, upodobań, zainteresowań. Nie jest tworem na pokaz z ogólnie dostępnych mebli oraz dodatków. Większość ludzi nawet o tym nie myśli, oczekuje po prostu od architekta wizki.

Prawda, a one mają swoją cenę.
Tak, bo kosztują tyle, że chyba nadal są dużo droższe niż zdjęcia. Czyli jest to jakiś koszt, który ponosi inwestor. Ale staram się zrozumieć też to, że ktoś ma potrzebę zobaczyć na obrazku swoje przyszłe wnętrza.

Nadeszła pora na ostatni wątek. Czy masz jakąś radę dla początkujących fotografów wnętrz? Złotą myśl?
No, może w pierwszej kolejności powinni sprawdzić, czy mają wyczucie do kompozycji, bo reszty rzeczy da się wyuczyć. Czy czujecie tę kompozycję i jesteście w stanie odnaleźć się w tym świecie obrazkowym… Bo jeśli nie, to nigdy nie rozwiniecie tej fotografii tak na poważnie. A druga rzecz – pilnujcie praw autorskich, bo w Polsce jest to problem. Nieraz słyszę fotografów, którzy za naprawdę śmieszne pieniądze są w stanie pozbyć się praw majątkowych do swoich zdjęć.

To nie jest dobre.
No, nie jest. Ani dla całego rynku i branży, ani dla fotografa. Oczywiście każdy się uczy, ale sprawa jest taka, że na początku można taki błąd popełnić. Ja też pierwsze dwie sesje w swoim życiu właśnie tak sprzedałem do magazynu. Bardzo szybko się tego nauczyłem i zacząłem wymagać innych umów od redakcji. No i wtedy odnosiłem wrażenie, że większość z nich nie jest w ogóle przyzwyczajona do takiej umowy, nazwijmy ją – licencyjnej. Niektóre nawet musiały stworzyć nową umowę. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że pozbawiają artysty praw do zdjęć. Teraz to po prostu z automatu jest pytanie, jakie prawa do tych zdjęć, jakie licencje klient chce kupić. Czy redakcja, czy ktoś inny.

Masz w tym duży udział.
Mam, ale nawet całkiem niedawno miałem taką sytuację, że architekt chciał sfotografować bardzo dużo konkretnych rzeczy, czyli kuchnię, stolarkę, podłogi, lampy, drzwi, meble tapicerowane itd., bo musi te wszystkie zdjęcia rozdać współpracującym firmom. Więc wyceniłem prawa do zdjęć, a on był zaskoczony wysoką kwotą. 10 firm będzie korzystało z tych zdjęć i dzięki nim będzie sprzedawało swoje produkty, dlaczego ja miałbym zrobić sesję za grosze, a z tych zdjęć miałoby skorzystać 10 firm, które zarobią na tym tysiące albo i miliony? Ale mamy na rynku fotografów początkujących, którzy są w stanie za grosze właśnie zrobić sesję, i do tego pozbyć się praw majątkowych do zdjęć.

Psucie rynku nie jest dobre i nigdy nie będzie.
Przestałem się tym martwić, bo kiedyś się martwiłem, ale teraz zrozumiałem, że to już nie ma sensu. Jak ktoś tak chce pracować i się z tym dobrze czuje, to sam sobie dołek kopie, bo przede wszystkim nie pozbywając się praw majątkowych, zdjęcia można sprzedać kilka razy. A jak sprzedasz raz z majątkowymi prawami, to już więcej nie możesz. Ale niech każdy sam decyduje, jak chce pracować.

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

L-Design; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Rosanero; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Rosanero; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

Rozmowy do czytania przy kawie – Yassen Hristov

Opoczno; koncept i stylizacja: Patrycja Rabińska

Oceń ten artykuł

How useful was this post?

Click on a star to rate it!

0 / 5. 0

No votes so far! Be the first to rate this post.

Katarzyna Księżopolska - Redaktor naczelna MAGAZIF.com

Redaktor naczelna portalu MAGAZIF.com. Z wykształcenia socjolog i filolog polski. Autorka wywiadów, relacji z wydarzeń, poradników i raportów dla branży architektury, designu i wnętrz; moderatorka paneli dyskusyjnych, rozmów i spotkań; prowadząca warsztaty i konsultacje dla architektów i projektantów w zakresie komunikacji. Kierowniczka produkcji filmów dokumentalnych, poświęconych branży wnętrzarskiej. Cyklicznie dokonuje autorskiego przeglądu inspiracji, nowości oraz wydarzeń branżowych w ramach formatu „MAGAZIF NEWS”. Zasila szeregi jury najważniejszych konkursów branżowych w Polsce – m.in. Dobry Wzór, Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz w Krakowie, must have przy Łódź Design Festival, Diament Meblarstwa. Pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywała w branży badawczej, zajmując się badaniami marketingowymi, koordynacją międzynarodowych projektów oraz consultingiem dla firm w zakresie wdrożeń produktowych i strategicznych. Miłośniczka designu i mody.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama