Determinacja do przekraczania granic – spotkanie z pracownią Boris Kudlička with Partners
Architekt i scenograf Boris Kudlička śmiało operuje artystyczną wrażliwością, instynktem, odważnymi pomysłami i podejściem do projektowania opartym na współpracy – cechami, które odpowiadają za wyjątkowość i spójny charakter pracowni Boris Kudlička with Partners. Po latach pracy w teatrze i operze, w 2018 roku założył studio, które stale ewoluuje, przyciągając mocą opowiadania historii budujących emocje i nową tożsamość miejsc. Bez względu na rozmiar, styl lub złożoność inwestycji, trudno nie zachwycić się stymulującymi zmysłowo wnętrzami i złożoną architektoniczną narracją, jaką prowadzą z przestrzenią Boris Kudlička, Weronika Libiszowska, Rafał Otłog i ich zespół.
Wspólnie tworzycie zachwycające realizacje, integrujące architekturę, wyrafinowane materiały, meble na zamówienie, antyki i dzieła sztuki, odzwierciedlające osobowość Waszych klientów. Obecnie realizujecie autorską wizję samowystarczalnej, luksusowej osady Kalbornia Mazury. Projektujecie wnętrza luksusowych hoteli, prywatnych domów, nowoczesnych klinik medycyny wellness czy wielokrotnie nagradzanych restauracji. Tworzycie na całym świecie, rewitalizując i rozbudowując tkankę zabytkową. Wraz z Weroniką i Rafałem, stanowicie trzon 16-osobowego zespołu architektów. Jak rozpoczęła się ta wspólna przygoda?
Weronika Libiszowska: Boris, Rafał i ja pracujemy razem już prawie dziewięć lat. W 2018 roku, po zakończeniu projektu Hotelu Europejskiego, z zespołu WWAA, w którym pracowaliśmy, w naturalny sposób wyłoniła się grupa architektów specjalizująca się w projektach bardziej wymagających wnętrz. To był idealny moment na założenie własnego biura, z Borisem w roli lidera. Rafał współpracuje z nim najdłużej, bo dołączył do WWAA przede mną.
Rafał Otłog: W 2014 roku. Z Borisem szybko zrozumieliśmy się pod kątem projektowym. Zafascynowało mnie jego odmienne podejście, wcześniej bliżej było mi do designu i sztuki użytkowej. Rodzina przekonywała, że szansa na wymarzone projektowanie samochodów może się nie pojawić. Wybrałem więc architekturę, która była „ugładzoną” wersją tego, co chciałem robić. Szybko wciągnąłem się i zainteresowałem historią dyscypliny, a szczególnie tym, jak na przestrzeni dziejów powracają ponadczasowe motywy liczb, proporcji i osiowości. Zdobyłem zawód, ale wciąż brakowało mi czegoś w tym typowo architektonicznym mikrokosmosie. I nagle spotkałem Borisa! Projektanta, który nie stroni od koloru, formy i eksperymentu.
Boris Kudlička: Zawsze podkreślam, że sam nie byłbym w stanie niczego zdziałać. Po Raffles Europejskim wiedzieliśmy, że ten obszar ma potencjał, dlatego wątek podobnych realizacji, związanych zawsze z bardzo wymagającym inwestorem, warto poprowadzić dalej. Nabyliśmy ogromną ilość wiedzy. Pojawiło się pytanie czy jesteśmy w stanie gdzieś ją wykorzystać. Odpowiedzią było powstanie zespołu, pod nową marką Kudlička with Partners, który wciąż rozbudowujemy o kolejnych architektów.
Rafała od razu zafascynowała artystyczna wyobraźnia Borisa…
R.O.: Możliwość porozmawiania na temat projektowania z kimś, kto jest o wiele wyżej na ścieżce kariery, była dla mnie ekscytująca. Podobnie jak praca z materiałami, kolorami i formami niedostępnymi dla początkującego architekta, kiedy robi typowe zlecenia. Odbijasz się od ściany, którą trudno samemu sforsować. Mistrz stoi na piedestale i opowiada, co jest ładne, a co brzydkie. To, co brzydkie należy wyśmiać, a to, co ładne wielbić. A tu przychodzi Boris i … otwiera drzwi. Okazuje się, że w tej ścianie są jeszcze drzwi! Boris jest niekwestionowanym mentorem, bierze też na siebie ostateczną odpowiedzialność. Duża część kreacji zostaje po jego stronie. Jego nazwisko jako nazwa firmy jest rozpoznawalną marką. Idzie za tym pewien rodzaj myślenia, know how i wizja, która inspiruje również nas. Jako partnerzy, jesteśmy dla niego wsparciem, po to by Boris mógł się poświęcić temu, w czym jest najlepszy, czyli kreowaniu.
W.L.: Kreowaniu wizji. Ponieważ klienci, którzy do nas przychodzą oczekują takiej wizji i artysty, który o niej opowie, wciągnie w rozmowę i przekona.
R.O.: Równocześnie artyście potrzebny jest zaufany głos, który powie: nie, teraz się tym nie zajmiemy, to może poczekać… Boris oczekuje od nas, że będziemy go ściągać na ziemię.
A w zamian on otworzy dla was drzwi w ścianie?
W.L.: Dla mnie to było bardzo ekscytujące! Otwarcie drzwi, o których zawsze wiedziałam, ale brakowało mi tych kilku cyferek, by złamać kod.
Weroniko, jesteś magistrem inżynierem artystką architektem. Intrygujący tytuł…
W.L.: Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych, ale kierunek łączony z Politechniką. To chyba tłumaczy, dlaczego przez lata szukałam swojego miejsca między architekturą, architekturą wnętrz i designem. Specyfika studiów rozbudziła we mnie dążenie do rozwijania się w kierunku wnętrz, jednak zaczęłam od firmy stricte architektonicznej. Założyłam własną działalność i zajęłam się prowadzeniem projektów. W momencie, gdy poznałam Borisa i Rafała okazało się, że to jest to! Przy każdym projekcie poszukujemy nadrzędnej idei z niepowtarzalną historią. Tu wreszcie znalazłam miejsce, w którym czuję się dobrze jako projektantka …
… inżynier i artystka w jednym…
W.L.: „Inżynierskie” jest w moim przypadku podejście do procesu prowadzenia projektu. Jestem osobą zorganizowaną, która planuje go w etapach. Za to odpowiada gen „inżyniera” w artystce.
B.K.: Myślę, że jeszcze inne cechy Weroniki sprawiają, że jest niezastąpiona. Na przykład to „dotknięcie”, które cechuje jej pracę z materiałem, kolorem, rzeźbą …
W.L.: Kiedyś projektowałam instalacje z neonów. Sztuka i rzemiosło zawsze były mi bliskie. Już jako dziesięciolatka przemalowywałam meble w swoim pokoju!
B.K.: Warta wymienienia jest jeszcze jedna bezcenna zaleta: psychologiczne podejście! Rafała postrzegam jako filozofa, a Weronikę jako psychologa.
Psycholog, filozof i … wizjoner?
W.L.: Wizjoner. No tak, dobre!
B.K.: Lubię tę sytuację otwartych drzwi w ścianie. Regularnie podejmuję się rzeczy, których – gdybym był bardziej zachowawczy albo analizował wszystkie ryzyka – pewnie bym nie zrobił. Bo wiążą się z zagrożeniem, że nie podołam w procesie albo nie sprostam tematowi. Zdaję sobie z tego sprawę. Lubię jednak rodzaj emocji związanej z tym „ekstremalnym sportem”. Od tego zaczęliśmy realizując Hotel Europejski, będący ogromnym wyzwaniem. Wejście w ten temat wymagało odwagi.
Wnętrza hotelu Raffles Europejski są najbardziej rozpoznawalną, powszechnie kojarzoną z Kudlička with Partners realizacją …
B.K.: Hotel Europejski na pewno pokazuje dostępną nam skalę, z kolei projekty w Katarze czy Doha są dowodem na to, że poruszamy się także w innych kontekstach kulturowych. Jedna z naszych realizacji, biuro w Zurychu, współczesna realizacja w zabytkowej willi, ukazuje nas jako praktyków działań wykraczających poza prostą rewitalizację.
W łączeniu zabytkowej „skorupy” ze współczesnym wnętrzem, czy nowoczesną nadbudową jesteście znakomici!
B.K.: Lubimy zestawienia. Nawet takich elementów, które wydają się niemożliwe do połączenia. Za sprawą zestawień różnorodnych materiałów budujemy pewną opowieść. A eksploracja zabytkowej tkanki towarzyszy nam od początku, bo dotyczyła już hotelu Europejskiego. Dzięki temu dzisiaj kwestie uzgodnień konserwatorskich nie są dla nas niczym nowym. Co nie oznacza, że wyłącznie odtwarzamy. Raczej kreujemy nowe przestrzenie w oparciu o ich historię. W tej chwili pracujemy nad nowatorską koncepcją akademika dla SWPS mieszczącego się w Sopocie, w strefie konserwatorskiej.
R.O.: Praca z historycznym kontekstem jest najciekawsza wtedy, kiedy pojawia się „twist” . On jest u nas zawsze najważniejszy. Zderzenie dwóch motywów w taki sposób, żeby całość zaczęła być oryginalna, żywa i żeby w projekcie pojawił się wewnętrzny dialog.
Intrygujące napięcie?
R.O.: Tak, napięcie. Zabytkowe obiekty są trudne pod względem proceduralnym i technicznym, ale od strony kreatywnej bywają łatwiejsze od tych tworzonych tu i teraz. Musimy w nich tylko znaleźć ów „twist”, z którym później coś zderzymy. Kiedy natomiast tworzymy architekturę od nowa, naszym zadaniem jest wymyślenie obu biegunów, które będą się ze sobą komunikowały lub zderzały.
W.L.: Architektura historyczna jest dla nas lekcją rzemiosła, detalu …
B.K.: Jak również mierzenia się z ograniczeniami i znajdowania rozwiązań. Wyzwania są jak klocki, które przekładamy, docinamy, tworzymy z nich własną wizję kompozycji, naszym zdaniem najciekawszej.
R.O.: Przy czym bardzo dbamy o to, żeby w gotowej realizacji nie wyczuwało się wkładu pracy, bo wówczas całość przestaje być lekka i ciekawa. Tego rodzaju „znój” projektanta widać na pierwszy rzut oka.
B.K.: To prawda, tym bardziej, że nasi klienci mają wysokie oczekiwania. Nie budują pierwszego, drugiego czy nawet trzeciego domu. Musimy iść pół kroku przed nimi, wprowadzać ich do kolejnego, ciekawego świata. Tacy klienci są bardzo doświadczeni jako użytkownicy, również od strony technologicznej. Rzucają nam kolejne wyzwania, dzięki czemu posuwamy się coraz wyżej i dalej. Projekty premium nie wiążą się z ilością mosiądzu czy złota, lecz jakościowych wykończeń, unikatowego rzemiosła i sztuki, której obecność nadaje przestrzeni niepowtarzalny charakter. Dążymy do tego, żeby projekty, jakie proponujemy nie były kopią realizacji z czasopism, ale posiadały ślad naszych osobowości i odwagi. Nie boimy się koloru, intensywnych efektów: ciemnych, jasnych, drewnianych wnętrz. Nie szukamy jednorodnego stylu, rozpoznawalnego niczym podpis. Dla nas to kompletnie nieistotne. Najważniejsze, żeby projekt dobrze się opowiedział. Żeby dało się go obronić jako ideę, koncepcję, twórczy proces. Jeżeli tak jest, to rezultat w postaci realizacji staje się wyrazisty, indywidualny i ponadczasowy.
R.O.: Wszystkim się wydaje, że im wyższy nakład projektu, tym milej się projektuje, gdyż można szaleć w nieskończoność. Na szczęście – bo inaczej byłoby nudno – w funkcji budżetu oczekiwania rosną nie liniowo, a wykładniczo. W pewnym momencie dobijamy więc do życzeń „absurdalnych”, które zresztą bardzo chętnie spełniamy!
W.L.: Cały czas rozwijamy się w dziedzinie technologii. Unikamy jednak przesady. Bo przeładowanie widoczną technologią nie jest pożądane przez naszych klientów. Technologia ma jedynie ułatwiać użytkowanie przestrzeni i sprawić, że przebywanie w niej będzie przyjemne.
B.K.: Przestrzeń, w której czytelny jest ślad ręki architekta, designera, rzemieślnika – zawsze żyje. Posiada głębię, oddycha. Technologia, podobnie jak ma to miejsce w teatrze, musi pozostać absolutnie niewidoczna! Bo to nie jest opowieść o futurystycznej technice, lecz o emocji, którą z jej pomocą budujemy. Często z użyciem skomplikowanych rozwiązań, jak w przypadku oświetlenia przestrzeni, któremu poświęcamy bardzo dużo uwagi.
Uprawiacie reżyserię światła?
B.K.: Dramaturgię, malowanie i kadrowanie światłem…Świadome stosowanie oświetlenia jest dla nas niezmiernie ważne przy podkreślaniu charakteru wnetrz. Światła i koloru, który jest z nim ściśle związany. Nawiasem mówiąc myślę, że nikt nie jest w stanie na przysłowiowej kartce papieru – myśląc o przestrzeni, która jeszcze nie istnieje, w odniesieniu do naturalnego i sztucznego światła, które dopiero ją wypełni – ze stuprocentową pewnością zdecydować, że ten, a nie inny odcień koloru jest najlepszy. Może się okazać, że finalnie trzeba będzie go zmienić.
Nad czym aktualnie pracujecie?
B.K.: Między innymi nad dużą realizacją na Malcie. Prywatną rezydencją, usytuowaną częściowo w obrębie zabytkowej architektury. To projekt, który odzwierciedla zakres naszych zainteresowań. Od rewitalizacji historycznych wnętrz, poprzez współczesny wystrój, aż po rozbudowę tych terenów o nowoczesną architekturę. Zaprezentujemy tutaj całą paletę naszych możliwości.
W.L.: Obecnie pracujemy równolegle nad dwudziestoma projektami! Kolejnym jest założenie dworsko-folwarczne w Oborach. Powoli startuje budowa, więc czeka nas ekscytujący etap nadzorów. Mamy też rozpoczętych kilka projektów z dziedziny beauty, czyli klinik chirurgii estetycznej oraz SPA. Związane są z nimi inne niż w przypadku architektury historycznej wyzwania. Jedna z tych przestrzeni jest zlokalizowana w budynku biurowym. Pozornie jednego z drugim – biurowca i SPA – nie sposób połączyć, ale wykreowaliśmy opowieść, w której udaje nam się te dwa światy zestawić. Sięgnęliśmy do emocji związanych z holistycznym dbaniem o siebie.
R.O.: Już od progu zapowiadając to, czego można oczekiwać dalej. Wszystko w wyciszającym klimacie zen…
W.L.: W tym SPA planuje się tryb życia; projektuje nowy, zdrowy sposób funkcjonowania. Wnętrze koresponduje z przekazem, pozostając tłem dla opowieści.
Wiem, że rozpoczęła się już realizacja waszego pierwszego, w pełni ekologicznego założenia, którego kontekstem jest nieskażona cywilizacją natura…
W.L.: Boris jest jednym z inwestorów Nowego Liliopolis, stojącego za projektem Kalbornia Mazury – ekologicznej, samowystarczalnej osady, położonej nad czystym jeziorem otoczonym lasem. Z własną przystanią, restauracją i innymi częściami wspólnymi. Zanurzonej w naturze luksusowej oazy życia w rytmie slow, ze wszelkimi udogodnieniami, jakie oferuje zaawansowana technologia. W malowniczej Kalborni, na terenie malowniczych Wzgórz Dylewskich, zaledwie dwie godziny drogi od Warszawy.
B.K.: Poprzez realizację, która nazywamy „Tu Las Tam Woda”, dotykamy w pełni ekologicznego, zrównoważonego projektowania w wersji premium. To eksperyment, który z pewnością będzie miał wpływ na kolejne projekty naszej pracowni. Powstaje na terenie dawnego ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem Dąbrowa Wielka, na obszarze 12 hektarów. Tworzymy osiedle całorocznych domów o zróżnicowanym metrażu, z recepcją centralną i wspólnymi przestrzeniami, takimi jak plaża, port, pomosty i parking. Całe założenie opiera się na drewnianej, niskoemisyjnej architekturze, izolowanej drewnem. Wszystkie budynki zostaną przygotowywane w modułach, przewiezionych następnie na miejsce, tak by wpływ procesu na ekosystem był możliwie najmniejszy. Temat ekologicznej izolacji jest dla mnie szczególnie ciekawy. Gdybym dzisiaj budował dla siebie dom, na pewno poszedłbym w stronę drewna. Nie tracąc nic z funkcjonalności, bo nowe produkty, które są równocześnie najbardziej tradycyjnymi elementami budowlanymi, mają bardzo wysokie parametry. Takie drewniane „termosy”, które bardzo szybko się nagrzewają i długo pozostają ciepłe. Tu Las tam Woda to dla mnie niesamowita lekcja na żywym organizmie …
Ty, scenograf, mówisz o tym z takim entuzjazmem!
B.K.: Bo to jest ten konkret, którego trochę brakowało mi w efemerycznej sztuce scenografii. Wspólne dla teatru i architektury pozostaje to, że w sumie … wszystko jest możliwe! Pozostaje tylko kwestia znalezienia właściwych narzędzi. W pewnym sensie podchodzę do tworzenia architektury podobnie jak do scenografii, gdzie w „czarnym pudełku” mam za zadanie wykreować opowieść i emocję. W architekturze emocje też są ważne.
W.L.: Chyba najważniejsze! Ten rodzaj myślenia definiuje nas jako pracownię. Architektura ma wpływ na każdą dziedzinę życia, na to gdzie mieszkamy, pracujemy, spędzamy czas wolny, ma moc wpływania na nasze doświadczenia.
B.K.: Każda przestrzeń wywołuje emocje. W reakcji na to, jak się na nas otwiera albo zamyka, jak nami kieruje nami czy wręcz steruje. Nie każde pomieszczenie spowoduje, że wchodząc do niego poczujemy się dobrze. Na nasze samopoczucie i zachowanie ma wpływ nieskończenie wiele czynników związanych z przestrzenią. Z tym właśnie pracujemy i tym żonglujemy. Myślę, że niesłychanie ważna jest wrażliwość. Na kolor, światło, przestrzeń. Możemy stworzyć coś pięknego, ale człowiek niewrażliwy tego nie dostrzeże. Wychodzimy z założenia, że w każdym przypadku – użytkownika prywatnego, gościa hotelowego, przypadkowego przechodnia – przyjemnie jest przebywać w przestrzeni, która wzrusza, mówi, zostawia w nas ślad. Jeżeli poprzez przestrzeń możemy zostawić w kimś refleksję i wywołać pozytywne doznanie, to jest to działanie „uboczne” architektury, które szczególnie cenimy.
Kudlička with Partners to nie tylko architektura…
W.L.: Stworzyliśmy helikopter. Teraz myślimy o rozwoju w kierunku projektowania autorskich linii oświetlenia, mebli czy dywanów. Wracamy tym samym do naszych „korzeni” czyli do Hotelu Europejskiego, w którym postawiliśmy na polskie rzemiosło i rodzimych wykonawców. Przez te wszystkie lata temat regularnie powracał. Za każdym razem w naszych realizacjach pojawiały się więc autorskie rozwiązania.
B.K.: W Europejskim stworzyliśmy linię mebli: łóżko, biurko i toaletkę. Korzystając z wiedzy technologicznej rzemieślników. Uczestnicząc w procesie, dbając o każdy detal, dobierając materiały i dyskutując z wykonawcami na temat finalnego kształtu. Takie podejście sprawia, że nasze projekty są jedyne w swoim rodzaju, za sprawą elementów, których nie możemy wybrać z półki. Zaprojektowanych pod konkretną historię. Dodatkowo surrealistyczne elementy w realnym świecie budują aurę wyjątkowości. Na przykład w projekcie kliniki, który realizowaliśmy ostatnio, znalazła się artystyczna instalacja z ziół, której prototyp zdobi teraz naszą pracownię. Stosujemy różne artystyczne zabiegi, zakładające stworzenie prototypu czy przeprowadzenie eksperymentu. Inaczej pracuje się kiedy posługujemy się obiektami z katalogu, które są przewidywalne. A inaczej, kiedy rysujemy na kartce coś, co jest bliżej nieokreślonym kształtem w naszej wyobraźni. Trzeba znaleźć tworzywo i wykonawcę, który pomoże nam zrealizować tę wizję. To wymagająca ścieżka, ale efekt tak prowadzonej pracy wnosi w przestrzeń nieporównywalną jakość. Rozmowy z wykonawcami, z którymi ruszamy w te podróże są inspirujące dla obu stron.
W.L.: Poruszamy się pomiędzy sztuką użytkową, a sztuką w ogóle. Lubimy obiekty na pograniczu artystycznej instalacji, rzeźby zaprojektowane przez inżynierów. To jest zazwyczaj uzupełnienie historii i wisienka na torcie.
R.O.: Czasami bywa, że to, czego potrzebujemy, dopiero zostanie wytworzone i musimy się do tego przyczynić. Tą ścieżką podążamy od samego początku.
B.K.: Jeżeli pracujemy z istniejącym obiektem, to bierzemy pod uwagę ludzi, miejsce, przemiany i specyficzne nawarstwienia. Wszystko zostaje uwzględnione w odpowiedzi jaką będzie projekt. Kiedy natomiast robimy zupełnie nową rzecz, to zawsze zadajemy sobie pytanie: o czym mówi ta przestrzeń? Nie wystarczy, że będzie ładna.
O czym są zatem wasze przestrzenie?
B.K.: Są … opowieściami pisanymi w kontekście; czasami o historii, czasami o widoku, a czasami o ludziach. Nie mamy do nich jednego klucza. Uważam, że łatwiej się projektuje, gdy potrafimy namalować koncepcję słowem. Wówczas nie dochodzimy jedynie do przypadkowych estetycznych odkryć. Naszym zdaniem „kręgosłup” opowieści jest istotą dobrego projektu.
A jaki jest wasz klient idealny?
R.O.: Odważny. Pełen zaufania.
W.L.: Kreatywny. Pragnący stworzyć z nami jedyną w swoim rodzaju historię. Lubimy klientów, którzy nas aktywizują. Sprawiają, że poszerzamy horyzonty, przekraczamy granice.
B.K.: Taki, który oczekuje wciągnięcia w tę opowieść; pragnie dać się jej porwać i wyjść poza schemat. Wówczas razem możemy doświadczyć czegoś wyjątkowego. Przy ogromnym obustronnym zaufaniu, przechodzić przez kolejne etapy i podtrzymywać początkową ekscytację …
A klient, który ma poczucie, że żadne z biur, z jakimi dotąd rozmawiał, nie było w stanie odpowiedzieć na jego potrzeby?
R.O.: Takiego klienta zapraszamy szczególnie!
B.K.: Czasem zdarza się, że jesteśmy kolejnym biurem, jakie klient testuje w związku z niezwykle wymagającym projektem. Odrzucał wcześniej koncepcje innych pracowni, a nam udało się zakończyć proces z zadowolonym inwestorem.
R.O.: Projektowanie to wspólna przygoda, więc każdy musi dać coś od siebie, zarówno my jak i klient, z założenia bardzo różnorodny. Zaangażowanie w precyzję i elegancję bardzo w tym pomaga.
Więcej na: https://kudlickawithpartners.com/pl/