Robert Majkut prowadzi pracownię designu, specjalizującą się w projektowaniu dla klientów biznesowych, której filie znajdują się m.in. w Londynie i Hong Kongu. Firma odniosła sukces, a jej realizacje uhonorowane zostały wieloma prestiżowymi nagrodami, m.in. The European Property Award. W wywiadzie dla MAGAZIF.com designer opowiada o swojej ścieżce kariery oraz zdradza, czy design się opłaca.
Jakie były Pana pierwsze kroki i doświadczenia jako designera?
Moja droga była dość nieoczywista. Zaczynałem od innej dziedziny, od sztuki. Rozpocząłem co prawda edukację w kierunku projektowym, bo będąc w liceum plastycznym, uczyłem się w klasie o profilu formy przemysłowe, ale w tamtym okresie interesowała mnie przede wszystkim sztuka sensu stricto. Począwszy od grafiki, przez instalacje, aż po malarstwo i rzeźbę. W pewnym okresie to stało się dla mnie bardzo absorbującym zajęciem i zarazem sposobem na życie, ale jednak nie do końca pozwalającym na realizowanie się w innych obszarach życiowych. W czasie studiów zacząłem więc pracować i zająłem się grafiką użytkową. Na początku w agencji reklamowej, a następnie w studiu graficznym. Dopiero kolejnym krokiem było założenie własnego studia. W pewnym momencie postanowiłem jednak powrócić w projektowaniu do trzeciego wymiaru. Wtedy zmieniliśmy profil działalności i zajęliśmy się projektowaniem przestrzennym – wnętrz i produktów. W moim przypadku trudno więc byłoby wskazać precyzyjnie moment, w którym zająłem się designem i wnętrzami oraz przestrzeniami biznesowymi. Myślę, że gdyby uznać za początek mojego projektowania czasy, gdy zawodowo zajmowałem się grafiką użytkową, to byłoby to bardzo dawno, ponad 25 lat temu.
W jednym z wywiadów, a dokładniej w odcinku programu „Domy gwiazd”, powiedział Pan, że dawniej zajmował się sztuką i malował. Jak ta aktywność wpłynęła na Pana obecną działalność?
Zajmowanie się innymi dziedzinami sztuki uwrażliwiło mnie przede wszystkim, jeśli chodzi o „elementy uzupełniające” – dodatki, nie mniej istotne podczas projektowania wnętrz. Bardzo często w naszych realizacjach odnaleźć można „rzeczy” z obszaru sztuki – dzieła szczegółowo wyselekcjonowane, które te projekty uzupełniają. Uważam, że jest to jedna z najbardziej oczywistych korzyści, związanych z dawnymi, artystycznymi działaniami i aktywnościami, w kontekście mojej obecnej sytuacji.
Z drugiej strony, nadal myślę o mojej pracy w kategoriach kreacyjnych i takich, które mają swój grunt – fundament w ambicjach artystycznych, bo, przy spełnieniu wszystkich rygorów projektowania, na poziomie funkcjonalnym czy brandingowym, element kreatywny także jest niezwykle istotny. Jest nim między innymi silne przywiązanie do dzieła jako spójnej całości.
Co poradziłby Pan osobom początkującym, które wiążą swoją przyszłość z projektowaniem? Jakie działania powinny podjąć, by przyspieszyć rozwój swojej kariery? Jakich błędów należy się wystrzegać na początku drogi projektanta?
Jeśli chodzi o wskazówki, dla młodego projektanta, to poza pewną łatwością warsztatową, którą zdobywa się z czasem, ważnym czynnikiem decydującym o sukcesie jest to, by pozwolić sobie na autentyczność. Na to, aby realizować projekty na najwyższym poziomie artystycznych możliwości danej osoby. Chodzi tu o kreację, wynikającą z koncepcji danej jednostki – o taki sposób projektowania, który „wydobywa się” głęboko z nas, a nie jest kopią pewnych rozwiązań czy ich nieznaczną modyfikacją. Tego typu naśladownictwo stanowi obecnie 80 lub 90% rynku.
W wywiadach często wspomina Pan o dojrzałości klientów i projektantów oraz odpowiedzialności designerów. Na czym polega tego rodzaju odpowiedzialność? Czy młodzi designerzy są nieodpowiedzialni? Czym to się objawia?
Odpowiedzialność przychodzi po czasie, gdy snujemy refleksje na temat naszej zawodowej sprawczości, która objawia się w kreowaniu miejsc, rzeczy, sytuacji, zdarzeń. Świadomość tego, że organizuję komuś miejsce, życie – m.in. jego jakość i poprawność – jest niezwykle ważna, bo przy tym trzeba zastanowić się głębiej, czy rozwiązania, które proponujemy, są mądre, właściwe. Nie chodzi tu tylko o poziom artystyczny, ale i etyczny, ekologiczny oraz ekonomiczny. Warto myśleć o wspomnianych kwestiach, jednak tego typu refleksje nie idą w parze z komfortem intelektualnym. Należy pamiętać o tym, że żyjemy w świecie, który już niedługo będzie „wymagał” on nas tego, byśmy podjęli kolejne wyzwania. Każdy, kto uczestniczy w procesie zmiany rzeczywistości i jej konwersji, ze względu na swoją sprawczość, powinien bardzo głęboko zastanawiać się nad tym, co robi.
Czy uważa Pan, że coś zmieniło się na przestrzeni lat w kwestii dojrzałości klientów?
Klienci to ludzie, którzy nas otaczają, którzy są aktywni, rozwijają się i chcą również zmieniać swoją rzeczywistość. Trafiają oni ze swymi potrzebami i pomysłami, poszukując wsparcia w realizacji swoich idei. Myślę, że świadomość klientów zdecydowanie wzrosła, zwiększyła się także ich odwaga, jeśli chodzi o możliwość kreatywnego „wyżycia się”, przekroczenia pewnych granic. Sądzę, że obecnie odwaga klientów jest większa, także jeśli chodzi o ich deklaracje. Prawdą też jest, że w praktyce okazuje się, że często wyobrażenia o tym, co jest odważne z perspektywy projektanta i inwestora, są rozbieżne, ale to zrozumiałe. Otwartość klientów wynika m.in. z tego, że podróżują oni po świecie, obserwują swoją konkurencję, sąsiadów, różne realizacje projektantów, do których mają bardzo szeroki dostęp. W związku z tym mogą szybko zweryfikować swoje pomysły – mają oni więc swoisty „benchmark”, który bardzo jasno mówi im, w jakiej kondycji jest to, o czym myślą.
W wywiadzie, którego udzielił Pan w 2016 roku, mówił Pan o odpowiedniej komunikacji z klientem – szczególnie biznesowym. Można stwierdzić, że jest to jeden z czynników, który spowodował, że odniósł Pan sukces, zyskał uznanie i zaufanie klientów, którzy powierzyli Panu bardzo ważne projekty, np. aranżację butiku Moliera 2 czy Multikina w Złotych Tarasach. Co jest ważne w tego typu komunikacji? Jak wykazać, że „design się opłaca”?
Nie przesadzałbym z tym, że sukces zawdzięczamy w głównej mierze komunikacji i dyplomacji, gdy chodzi o porozumiewanie się z klientem. Ja i pracownicy mojego biura jesteśmy znani z tego, że konsekwentnie bronimy swojego stanowiska i nierzadko mamy odwagę mówić coś, czego inni nie powiedzą np. że coś jest niewłaściwe, że nie tak powinny wyglądać wdrożenia, realizacje czy sposób zarządzania projektem.
Innymi słowy – nasze wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać cały proces projektowy, realizacja, projekt i jego wdrożenie, jest zorientowane na rezultat i wynika z dużej praktyki. Chodzi o to, by znacznie przekraczał on oczekiwania klienta. Z tego względu, zazwyczaj stanowczo i konsekwentnie bronimy naszych wizji zwłaszcza podczas realizacji, gdy narażone są one na uproszczenia, bagatelizację i tańsze drogi na skróty. Czasami, dopiero gdy projekt zaczyna „działać”, klienci przyznają nam rację i stwierdzają, że określone rozwiązania były dobre, a upór słuszny. Ale co można powiedzieć, kiedy projekt zwraca się dwa razy szybciej niż zakładano, a to nie zdarza się nam wcale rzadko.
Zatem komunikacja, mediacja i argumentacja – są to ważne umiejętności, bo dzięki nim jesteśmy w stanie doprowadzić projekt do określonego etapu i uzyskać zamierzony rezultat. Bazując na moim doświadczeniu, mogę powiedzieć, że nie znam projektantów mrukliwych i niekomunikujących w sposób wyraźny tego, do czego zmierzają, którzy osiągaliby dobre rezultaty. To zazwyczaj ludzie empatyczni i dosyć bezpośredni.
Jak zatem młodzi projektanci powinni rozmawiać z pierwszymi klientami (indywidualnymi bądź biznesowymi), by przekonać ich do swoich wizji? Jak spowodować, że klient zacznie postrzegać design jako inwestycję dla siebie bądź firmy?
To zdobyte doświadczenie i potwierdzone kompetencje dają to prawo, żeby być coraz bardziej zdecydowanym w wyrażaniu własnej opinii. Zauważyłem, że ludzie wraz z nabytym doświadczeniem stają się coraz bardziej stanowczy w wyrażaniu swoich sądów na temat dziedzin, które są im bliskie oraz (równocześnie) bardziej ostrożni, mówiąc o dziedzinach i obszarach, których tak dobrze nie znają. Nie poczytują sobie też za hańbę tego, żeby się przyznać, że pewnych rzeczy nie wiedzą lub nie wiedzą na tyle, by w sposób odpowiedzialny udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Nie godzi to w ich zawodową reputację, wizerunek. To jest profesjonalne. Nie ma takich ludzi, których kompetencje byłyby identyczne, dlatego warto czerpać wiedzę od kogoś, kto ma większe doświadczenie w jakiejś dziedzinie. Uczenie się i przyznawanie do niewiedzy to ważne umiejętności. Jeżeli my, projektanci, jesteśmy w tym obszarze uczciwi, to jest to bezpieczne – także dla klienta. Tylko ignoranci nie mają wątpliwości.
Czy projektując różnego rodzaju przestrzenie komercyjne, bierze Pan pod uwagę badania, np. przeprowadzane przez psychologów lub socjologów przestrzeni (między innymi dotyczące oddziaływania i performatywności miejsc), czy raczej koncentruje się Pan na własnych doświadczeniach jako użytkownika – osoby odwiedzającej dane miejsce. Czy warto brać pod uwagę takie badania? Czy młodzi projektanci powinni je uwzględniać?
Zawsze uważnie analizujemy taki „materiał startowy” (badania) lub nawet kreujemy sytuacje, w których czasem (nawet w sposób badawczy), zbieramy informacje na temat danego projektu i przestrzeni. Analizujemy, co ma wpływ na konkretny projekt. Czynimy tak zarówno w czasie pracy nad przestrzeniami biurowymi, których sposób badania bardzo się rozwinął, jak i w trakcie projektowania przestrzeni retailowowych. Istotne jest to, że w naszym procesie projektowanie stanowi dopiero trzeci etap. Nasza metodyka pracy opiera się na 4 krokach. Są to: zrozumienie, określenie, projektowanie, wdrażanie.
Zrozumienie jest tym obszarem, w którym w sposób absolutnie obiektywny – bez żadnych założeń i uprzedzeń, zbieramy wszystkie informacje, które zarysowują nam tło. Poznajemy miejsce, zadanie, jego tło branżowe, historyczne i rynkowe. Dopiero w drugim kroku definiujemy założenia. Analizujemy, co jest szansą, a co zagrożeniem, co jest dobre, a co złe (w kontekście danego miejsca i rozwiązania). Wtedy bardzo często dostrzegamy ujawniające się obszary, które są niedopracowane, zaniedbane, których poprawa wyniesie dany projekt na zupełnie inny poziom.
Przestrzegałbym jednak przed stricte badawczym sposobem poszukiwania rozwiązań, szczególnie w sytuacjach, w których ważna jest kreatywność. Jeżeli mówimy o innowacyjności, to myślimy o tym, czego jeszcze nie ma. Jeżeli mamy tworzyć, kreować nowe, nieistniejące jeszcze rozwiązania, to przecież zbadać ich się nie da. Trudno zatem jest się do nich odnosić lub oczekiwać, że średnia statystyczna pozwoli nam je sobie wyobrazić. Oczywiście, można diagnozować, przewidywać pewne kierunki zmian i tworzyć określone wyobrażenia. Jednak są to tylko pewne trendy i idee, które dopiero po zmaterializowaniu i wdrożeniu mogą skutkować określonymi rezultatami w rzeczywistości.
Druga ważna kwestia dotyczy tego, że bardzo często innowacyjne pomysły kreują nową rzeczywistość, nowy świat, estetyki, nawyki, możliwości, sytuacje itd. Wszystko zmienia się, a punktem wyjścia jest projekt, który jako innowacyjny zazwyczaj do czegoś nie pasuje np. do nurtu, branży, itp. Zazwyczaj owo niedopasowanie jest dowodem na to, że przekroczyliśmy „granice oczywistego” i tym się nie należy zrażać. Jeśli jakiś projekt charakteryzuje się tymi cechami, to być może niedługo stanie się awangardą zmian i innowacji. Nie da się być konserwatystą i innowatorem równocześnie.
Pana wypowiedzi wskazują na to, że jest zainteresowany bardzo wieloma dziedzinami m.in. antropologią, socjologią, a nawet filozofią. W wywiadach odwołuje się Pan m.in. do pojęcia nomadyczności, o którym pisze w swoich książkach m.in. Z. Bauman. Czy uważa Pan, że taki szeroki interdyscyplinarny kontekst jest ważny dla designera? Czy oznacza to, że „młode wilki” – projektanci, rozpoczynający swoją karierę, powinni nie tylko koncentrować się na swojej dziedzinie, ale i rozwijać się w innych? Jakie może to przynieść korzyści?
Jeśli ktoś interesuje się bardzo różnymi dziedzinami to dostrzegam pewne niebezpieczeństwo „rozmycia się”. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie bycia ignorantem i pomijania istotnych aspektów rzeczywistości – szczególnie tych, które mają na nas wyraźny wpływ. Sądzę, że trzeba nauczyć się „operować” tą wiedzą i zacząć świadomie budować swoją własną relację ze światem. Oczywiście, wśród informacji jest bardzo dużo chłamu i rzeczy nieistotnych, takich bałamutnych i iluzorycznych, które nas mamią, wciągają w światy stworzone na potrzeby różnych interesów. Umiejętność wyboru, selekcjonowania treści też jest niezwykle ważna. Istotna jest również gotowość do przenikliwego analizowania świata, by móc budować z nim relację możliwie na tyle złożoną, na ile pozwala na to nasz intelekt. Snucie refleksji na temat rzeczywistości to trudne i często nieprzyjemne zajęcie, bo świat nie jest w najlepszej kondycji. Ucieczką w tym kontekście mogą być plany ludzkości na przyszłość, które napawają nadzieją. Jednak posiadanie interdyscyplinarnego backgroundu jest koniecznością dla człowieka, który bierze udział w kreowaniu tej rzeczywistości. Nie wyobrażam sobie ludzi projektujących, którzy nie byliby zainteresowani tym, co dzieje się na świecie. Chociażby ze względu na poczucie odpowiedzialności za środowisko naturalne.
Jakie lektury z dziedziny designu były dla Pana najbardziej inspirujące? Które poleciłby Pan nowicjuszom?
Poczynając od klasyki współczesnej filozofii poleciłbym np. E. Fromma. Poza tym ciekawymi myślicielami (szczególnie w odniesieniu do obszarów swych zainteresowań) są R. Capa czy V. Papanek. To pozycje, które sprawiają, że zyskujemy dystans względem otoczenia, nową optykę patrzenia na to, jakie są rzeczywiste, podskórne siły, które rządzą ludzkimi społecznościami czy też potrzebami człowieka. Myślę, że wszystko to, co „wyposaża” nas w taki sceptycyzujący dystans względem rzeczywistości jest na swój sposób wartościowe.
Jestem z pokolenia ludzi urodzonych w latach 70. Antysystemowy bunt to była moja rzeczywistość. Stąd jestem anarchistycznie antysystemowy, podejrzliwy wobec każdej władzy. Ostatnio zdarza mi się słuchać kapel grających w tamtym okresie i powracających teraz po latach. Uderza mnie aktualność pewnych wypowiedzi, tekstów. Okazuje się, że pewne problemy społeczne powracają i musimy nauczyć się patrzeć na nie szeroko. Nie można bowiem dać się wciągnąć w narrację, które nie są nasze, a ktoś ukazuje je nam jako „jedyne właściwe”. A taka krytyczna ocena wymaga dystansu, perspektywy czasu.
Jaki były momenty przełomowe w Pana karierze?
Pierwszym momentem przełomowym było założenie firmy, kiedy postanowiłem projektować w trzech wymiarach, a nie w dwóch (w taki sposób pracowałem wcześniej, zajmowałem się grafiką). Jedną z pierwszych klientek była pani Grażyna Kulczyk – inwestorka z dużym doświadczeniem, bardzo dobrze zorganizowana, ze sztabem kompetentnych pracowników. Ja, jako samodzielna firma, musiałem się z tym zmierzyć. To nauczyło mnie budować relacje, planować zadania, tworzyć swoje wyobrażenie o tym, gdzie przebiega granica między wymaganiami klienta i moją (naszą) spolegliwością, która jest konieczna, by zrealizować projekt a wyznaczaniem granic, gdzie spotkanie o 5 rano na budowie to już przegięcie. Współpraca z panią Kulczyk był dla mnie momentem przełomowym, bo już na początku naszej drogi musieliśmy zmierzyć się z trudnym i ambitnym zadaniem.
Kolejnym krokiem milowym było przeniesienie firmy z Poznania do Warszawy. Zaczynaliśmy w Poznaniu, gdzie studiowałem i poznałem swoją partnerkę, z którą prowadzimy pracownię już od ponad 20 lat. Najważniejsze projekty, w których później braliśmy udział to m.in. Multikino w Złotych Tarasach, realizacje dla rynku finansowego czy projekty w Chinach. Mogę powiedzieć, że było kilka takich koncepcji, które sprawiły, że staliśmy się naprawdę rozpoznawalni w branży, jak również poza nią. Przede wszystkim w sensie medialnym, ktoś zainteresował się naszymi realizacjami, napisał o nich i je w ten sposób rozpromował. Chociaż nie tylko… Te projekty coś dla nas „zrobiły” – zwróciły uwagę innych środowisk i branż na to, co robimy.
Istotnym momentem było także nawiązanie współpracy z firmą Tonsil, w efekcie której powstały głośniki „Proton” do kina domowego. Koncepcją, która otworzyła zupełnie nowe drzwi i również zmieniła naszą sytuację był fortepian Whaletone. Obecnie Whaletone funkcjonuje już jako osobna firma. Te realizacje spowodowały, że staliśmy się bogatsi o nowe doświadczenia i umiejętności. Dzięki nim uczestniczyliśmy też w wielu inspirujących i wartościowych zdarzeniach i sytuacjach. Myślę, że te projekty były ważne. Poza kilkuset innymi w mojej karierze.
Twierdzi Pan, że projektując dla klienta biznesowego tak naprawdę działa Pan przede wszystkim na korzyść jego klientów. Jakie „wartości” oferuje Pan osobom, które przychodzą do kina czy banku? Czy najistotniejszy jest komfort i łatwość w korzystaniu z danej przestrzeni, czy może ważniejsze jest dla Pana coś innego?
Poza łatwością korzystania z danej przestrzeni, maksymalnym wykorzystaniem i dopasowaniem jej do procesów, które przebiegają w danym miejscu (tzw. User Experience) oraz do użytkowników, dobrze jest uwzględnić też pewien dodatkowy element, który będzie intrygował ludzi na poziomie estetycznym. Ważne jest, żeby osiągnąć efekt zaciekawienia projektem, zafascynowania nim. To sprawia, że klienci dostrzegają realizację, zauważają, że została ona pomyślana tak, by ich zadowolić, uświadomić im, że została stworzona specjalnie dla nich. Poza tym są jeszcze inne kwestie np. sposób budowania wartości. Poza prostym przeniesieniem identyfikacji marki w daną przestrzeń, ważne jest tworzenie tego, co w świadomości odbiorców będzie z tym miejscem kojarzone. W procesie projektowania staramy się orientować na cele długofalowe. Chodzi o to, że pokazujemy, iż dana firma chce dać swoim klientom coś więcej niż inni. Staramy się komunikować wartości i je tworzyć.
Czy uważa Pan, że branża projektowania i związane z nią środowisko są hermetyczne czy dopuszczają nowicjuszy i im sprzyjają?
Nie sądzę, by ludzie z naszej branży mogli tak naprawdę kogokolwiek piętnować czy ograniczać. Myślę, że środowisko projektantów jest bardzo zróżnicowane i dosyć niejednorodne, na przykład, jeśli chodzi o to, jakim obszarem działalności ktoś się zajmuje i na jakim poziomie. Bardzo pozytywnie odbieram to, co obecnie zauważam: swoistą próbę konsolidacji środowiska, które zaczyna wyraźnie mówić o tym, że powinny nas obowiązywać np. ustalone zakresy i zasady pracy. Chodzi o przejrzystość i szczerość w kontakcie z klientami, a także o standardy w procesie projektowym, które powinny być bardziej spójne, także w kwestii cen za usługi oraz tego, jak należy selekcjonować projektantów w zależności od skali projektów, które zleca klient. Środowisko samo zauważyło, że pewne niejednoznaczności są czymś niewłaściwym. Jasność w tych sferach pomaga w budowaniu relacji z klientami i z rynkiem. Rynek też potrzebuje pewnej przejrzystości i zrozumienia, jeśli chodzi o to, co jest właściwe, a co nie. Mamy jednak wolność rynkową i każdy może działać, jak chce, a środowisko projektantów na pewno nie ogranicza nowych uczestników.
Fot. i oprac. na podst.:
Robert Majkut, Polfor, Archdaily