Miłośnicy vintage, gromadziciele historii cz. IV: Najważniejsza jest ciekawa opowieść
Przemysław Piotr Kłosowicz żyje z pisania, stąd jego zamiłowanie do ciekawych historii. A te można odnaleźć w meblach i akcesoriach, które niejedno już przeżyły. Lub stworzyć je od nowa, we własnej wyobraźni. Zobaczmy, jak się mają przedmioty, które stały się bohaterami niejednej opowieści Przemka.
Miłość do mebli i aranżacji rodem z PRL-u Przemek wyniósł z rodzinnego domu.
– Zakładam , że podświadomie dążyłem do powielenia tej aranżacji we własnym mieszkaniu, bo kojarzyło mi się to z bezpiecznym, szczęśliwym miejscem. Poza tym żyję z pisania i jako specjalista do spraw treści (tak przynajmniej głosi stopka w moim służbowym mailu) wiem, że najważniejsza zawsze jest ciekawa opowieść. Skoro te meble są sporo starsze ode mnie, wiele już przeżyły. Lubię zastanawiać się, kto był wcześniej ich właścicielem, gdzie stały i w jaki sposób ktoś ich używał. Jakiś czas temu odezwał się do mnie właściciel jednego z krakowskich sklepów z antykami, któremu bardzo spodobało się moje konto na Instagramie. Zawsze staram się wykorzystywać te 2200 znaków, które mam do dyspozycji w pojedynczym poście. Choć to medium wizualne, ja zawsze stawiałem na tekst dotyczący mojego wnętrza (także w przenośni). Uzgodniliśmy, że będę tworzył na potrzeby jego sklepu fikcyjne opowieści o sprzedawanych przedmiotach. Wtedy odkryłem, jak bardzo ludzie pragną poznać losy przedmiotów, którymi się otaczają. Choćby miała to być zmyślona historia. Pozwoliło mi to także lepiej zrozumieć moją własną motywację do urządzania mieszkania w stylu retro. Chcę, by przedmioty te były czymś więcej niż tylko stołem, taboretem czy starym radiem – dzięki swojej wiekowości dla mnie są historią – mówi Przemek.
Czytaj także inne części cyklu Miłośnicy vintage, gromadziciele historii:
- Cz. I: Dom jak skansen i kubki z Pruszkowa
- Cz. II: Dama ze szklaną kurą
- Cz. III: Misja ratunkowa dla mebli retro
- Cz. V: Wycieczka w przeszłość z nutką socjologii
Biblioteczka za 30 zł
Wszystko zaczęło się od biblioteczki z lat 60. którą kupił wiele lat temu za 30 zł. Do dziś z nim mieszka. Zawsze był zbieraczem, ale fascynował go potencjał nowych miejsc, więc w czasie dekady spędzonej w Krakowie przeprowadzał się kilkanaście razy. Miał wielką frajdę z tego, że kredens, stół czy rzeczona biblioteczka staną w innym miejscu, co wymusi nową aranżację. Przeprowadzał się z tym wszystkim, co dziś, gdy osiadł już „na swoim”, wydaje mu się niewyobrażalne. Mówi, że bardzo „obrasta w rzeczy, choć mieszka zaledwie na 33 metrach”. Powtarza przy tym jak mantrę, że na świecie istnieje zbyt wiele pięknych przedmiotów, by nie posiadać choć części z nich. Warto jednak zaznaczyć, że duża część jego kolekcji to wszelkiej maści znajdy – podarki od znajomych czy rodziny, bibeloty upolowane za grosze na portalach ogłoszeniowych, a nierzadko także zdobycze śmietnikowe. Kto raz upoluje cenny design przy okazji wieczornego wynoszenia worków ze śmieciami, ten szybko podłapie tego bakcyla.
– Niech nam wiaty śmietnikowe obfitymi będą! – mówi z radością. – Tak zdobyłem piękny kwietnik będący połączeniem metalu i szkła, liczne lampy, kinkiety, krzesła i wiele innych. Zacząłem kolekcjonować stare przedmioty na długo przed nastaniem mody na vintage. Kiedyś w piwnicy wynajmowanego mieszkania znalazłem wazon. Właściciele chcieli go wyrzucić przy okazji sprzątania tego miejsca. Tym wazonem była „Panna młoda” Słuczan-Orkusza, czyli szklany klasyk z lat 70. Zresztą pochodzę z Krosna, więc mam do szkła ogromny sentyment. Na szczęście dziś ludzie bardziej doceniają sztukę, jaką jest dobre wzornictwo użytkowe. Przedmioty te coraz rzadziej lądują w śmieciach. To ważne, bo wiele spośród hut, które je wytwarzały, już nie istnieje, są to więc ostatnie egzemplarze tych rzeczy.
Na pytanie o renowację odpowiada:
– Lubię, gdy mebel jest nadgryziony zębem czasu. Niegdyś byłem strasznym pedantem. Potrafiłem kupić drugi egzemplarz książki, gdy pomięła mi się okładka. Można powiedzieć, że obecnie stare meble to dla mnie rodzaj wybawienia od takiego natręctwa! Zawsze mogę sobie wmówić, że ta rysa znajdowała się na blacie stołu już wcześniej, skoro kupiłem używany. Potrafię już akceptować meble takimi, jakimi są. Raz tylko zdecydowaliśmy się wraz z moim przyjacielem odnowić fotel Chierowskiego. Trwało to wiele dni, ale w końcu się udało. Zszyliśmy tapicerkę, poszliśmy do kuchni napić się herbaty, wracamy, a mój kot wisi zaczepiony pazurami o oparcie. Fotel nie przetrwał w tym pięknym, odnowionym stanie nawet dziesięciu minut. To była dla mnie cenna lekcja na temat tego, że wymuskane przedmioty i tak nie pozostają takimi na wieki.
W poszukiwaniu perełek PRL-u
Kocha targi staroci, regularnie bywa w krakowskiej Hali Targowej, którą uważa za cudowne miejsce. Mówi o niej:
– Hala jest posprzątanym strychem, piwnicą, rzeczami sprzedawanymi z zakurzonych kartonów. Przedmiotami tak brudnymi, że ich przeglądanie grozi tężcem. Hala Targowa jest tym dziwacznym panem, który podchodzi do ciebie znienacka i pyta, czy nie chcesz kupić jednego buta, bo drugi gdzieś mu się zapodział, więc ten jeden jest mu już do niczego niepotrzebny, a może tobie się przyda. Nie zmyślam tej historii. Jest też miejscem pełnym znawców, z którymi można porozmawiać o płytach winylowych, którymi handlują, czy o projektantach mebli z okresu PRL-u. Niezwykły klimat! Kilka razy w tygodniu chodzę też na spacery, których głównym celem jest zaglądanie do wiat śmietnikowych. Ostatnio zgarnąłem spod śmietnika system półek String. Ktoś ewidentnie nie sprawdził, ile pieniędzy wyrzuca…
Po prostu dobrze zaprojektowane
Warto podkreślić, że mieszkanie Przemka to nie tylko „stare śmieci”, jak o nich mówi. Podkreśla, że po prostu kocha dobrze zaprojektowane rzeczy, nie gardzi zatem sieciówkami.
– Darzę uczuciem IKEA. Uważam, że ich meble, zwłaszcza te wykonane z metalu, świetnie komponują się z designem z lat 60. i 70. Lubię serię IKEA PS, mam więc z tego cyklu komodę, ławę i stolik kawowy. W łazience i salonie stoją też witryny z tej szwedzkiej sieciówki, w których mogę eksponować szkło z Krosna, Tarnowa czy Ząbkowic. Jeśli chodzi o rodzime projekty, prócz fotela Chierowskiego mam też krzesła Hałasa, stół Lewandowskiej, żyrandole z Włocławka, Mirostowic i Polam Poznań z elementami porcelany z Chodzieży. Ten ostatni spadając ostatnio niefortunnie z sufitu rozbił piękny szklany blat mojej czechosłowackiej ławy (proj. J.Jiroutek). Na szczęście potłukły się tylko dwa elementy lampy, więc pewnie uda się ją ponownie zawiesić, a w ławie wymienić szkło. Nigdy nie chciałem mieszkać w muzeum, więc ochoczo łączę stare z nowym. Na ścianie wisi poślubne monidło moich rodziców, ale też bardzo współczesny plakat autorstwa Jana Libery. Często żartuję, że moje mieszkanie jest z gumy i zmieści się tu wszystko. Na pewnym etapie wnętrza stały się na tyle eklektyczne, że cokolwiek bym tu nie wstawił, zawsze będzie do czegoś pasować. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy chciałby na co dzień żyć w takich dekoracjach, ale dla mnie nadmiar jest po prostu formą wyrażania siebie we wnętrzu.
Plany na przyszłość
Zapytany, co chciałby zrobić, kupić lub zdobyć w najbliższej przyszłości, Przemek odpowiada:
– Kupiłem mieszkanie w dawnym domu starców. Blok jest bardzo specyficzny. Z szacunku dla klimatu tego miejsca nie mógłbym urządzić swojego domu bardzo nowocześnie. Chciałbym jednak kiedyś unowocześnić sam układ, burząc ścianę dzielącą przedpokój i salon. Marzy mi się, by od razu po wejściu do mieszkania trafiało się do dużego pomieszczenia. Ten remont wciąż przede mną. Co ciekawe, by trafić do mojego mieszkania, trzeba wpierw przejść długi, 30-, 40-metrowy korytarz prowadzący od wielkiego holu bloku, więc nie boję się utraty prywatności, o której często wspominają przeciwnicy tego typu ingerencji w pierwotny układ pomieszczeń.
Oprócz tej spektakularnej zmiany mam też marzenia mniejszego kalibru, jak chociażby kupno młodzieżowego biurka projektu Puchały. Pamiętajmy, że mieszkam na 33 metrach, więc pełnowymiarowe, „dorosłe” biurko pana Mieczysława nie wchodzi w grę. Marzy mi się też fotel Lisek w jakiejś ładnej tapicerce. Zresztą jestem typem osoby, do której przedmioty po prostu trafiają, bez jakiegoś wielkiego, długofalowego planowania. Urządzanie mieszkania to niekończący się, wieczny proces. Nie dalej jak wczoraj kupiłem dwumetrowy zegar marki Swatch. Gdy niedawno byłem wymienić baterie w czasomierzu, który od lat noszę na ręce, spostrzegłem w ich sklepie, że mają na ścianie taki ogromny odpowiednik klasycznego modelu. Zakomunikowałem na Instagramie, że to moje nowe marzenie i kilka dni później jedna z obserwatorek go dla mnie znalazła. Uważam, że życie jest za krótkie na używanie brzydkich, zaprojektowanych w nudny sposób przedmiotów. Spełnianie wnętrzarskich marzeń to niezwykła przygoda. Będąc już po trzydziestce, kupiłem sobie łóżko piętrowe, bo było moim marzeniem od dzieciństwa. Dopiero po zakupie odkryłem, że mam lęk wysokości, ale przynajmniej odhaczyłem je z listy. Na szczęście jest jeszcze na niej sporo ciekawych pozycji.
Czytaj także inne części cyklu Miłośnicy vintage, gromadziciele historii:
- Cz. I: Dom jak skansen i kubki z Pruszkowa
- Cz. II: Dama ze szklaną kurą
- Cz. III: Misja ratunkowa dla mebli retro
- Cz. V: Wycieczka w przeszłość z nutką socjologii
Fot.: Lucyna Jaworska