O podróżach i pięknych miejscach rozmawiamy z Zuzanną Zawistowską, właścicielką restauracji Doki Gastrobar, która na łódzki OFF przeniosła morskie kontenery.
Kiedy otworzyliście Doki?
Hmmm… Otwieraliśmy się na raty – od przełomu kwietnia i maja 2016. Pół roku się budowaliśmy, drugie pół staraliśmy o zezwolenia.
Kontenery ciągle jeszcze wzbudzają duże zainteresowanie, a jednocześnie duże kontrowersje i opory. Pierwszą osobą, którą trzeba było do nich przekonać, była pani konserwator, Kamila Kwiecińska-Trzewikowska. Jak wielu innym, i jej kontener kojarzył się z taką obskurną „budą” z blachy. Żeby obronić nasz pomysł, musieliśmy przygotować eleganckie rendery i pokazać, że Doki nie naruszą tkanki miejskiej i ładnie wkomponują się w budynki kompleksu fabrycznego Franciszka Ramischa, czyli łódzkiego OFF-u.
Zrobiliśmy burzę mózgów i zadecydowaliśmy, że robimy restaurację
A skąd pomysł?
Z podróży poślubnej. Kupiliśmy z mężem jeden bilet i ruszyliśmy na wschód, do Azji. Wycieczka zamieniła się w trzymiesięczną podróż dookoła świata. Pociągały nas przede wszystkim metropolie: Bangkok, Singapur, Kuala Lumpur, Sydney, Melbourne. Były też: Fidżi i Hawaje, wyspy tajskie, Indonezja, Bali – wszędzie tam wykorzystywany był motyw kontenerów, co nas urzekło.
Już wcześniej byliśmy oczarowani kontenerowymi Shoreditch, Boxpark i Brixton w Londynie. Świetną zabudową Tommy’ego Hilfigera w Berlinie, ogromnym kompleksem w Dubaju i w Zurychu. W dużych europejskich miastach, które dyktują trendy, jest sporo tego typu zabudowy.
Będąc na drugim końcu świata, wymyśliliśmy, że otworzymy kontener z hot-dogami na OFF Piotrkowskiej, która wówczas dopiero startowała. Gdy wróciliśmy, zdziwiliśmy się mocno, bo pod naszą nieobecność właśnie taki kontener z hot-dogami został postawiony na offie! Zrobiliśmy więc burzę mózgów i razem z ówczesnymi wspólnikami zadecydowaliśmy, że robimy restaurację.
Czy Wasze kontenery są prawdziwe?
Oczywiście! Zapewne kilkadziesiąt razy opłynęły Ziemię. My specjalnie wybieraliśmy takie bardziej obite i powgniatane, żeby nie było wątpliwości, że to recykling. Oczywiście były przez nas rozmontowane, wyczyszczone, śrutowane, malowane proszkowo… A w ścianach mają wszystko: elektrykę, kanalizację, instalację gazową, piankę poliuretanową, której zadaniem jest chronić od ciepła latem i od chłodu zimą.
Jakie miejsca odwiedziły Wasze kontenery?
Trudno byłoby to zbadać. Mają swoją tajemniczą historię. Na pewno możemy powiedzieć tylko, że do nas przybyły z portu w Gdyni.
U nas można zobaczyć Łódź z nowej perspektywy
Ile ich jest?
Wykorzystaliśmy cztery czterdziestostopowe kontenery, co daje 120 2 powierzchni użytkowej. Są one przesunięte względem siebie. Właśnie to przesunięcie tworzy tarasy, które widzisz. Jeden taras ma 30 m2, a drugi 40, a znajdują się na wysokości 3,5 i 7 m. Także jesteśmy jedynym „rooftopem” w Łodzi. U nas można zobaczyć Łódź z nowej perspektywy.
„For Gentlemen, Punks & Divas” w wolnym tłumaczeniu znaczy, że Doki to miejsce otwarte dla wszystkich. I to jest nasz „manifest”
Kto jest autorem projektu Doków? Podejrzanie dobrze pamiętasz wszystkie parametry…
Mój tata budował naszą restaurację, a ja byłam zaangażowana w proces jej powstawania od samego początku. Każda rzecz, którą tu widzisz, to pomysł przywieziony z naszych podróży.
Nasze stoły są zdobione motywami numerycznymi nawiązującymi do awangardowych łódzkich tradycji – do prac Strzemińskiego. Krzesła tolix to popularny paryski projekt, który do nas pasuje. Sami zaprojektowaliśmy bar z nitami, które nadają mu nieco industrialny, stoczniowy charakter. Bardzo nam przypadły do gustu neony. Mamy je więc nad toaletą i nad kuchnią. Ten drugi mówi „For Gentlemen, Punks & Divas”. Co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że Doki to miejsce otwarte dla wszystkich. I to jest nasz „manifest”.
Uważam, że diabeł tkwi w szczegółach. Nasze wnętrze jest dynamiczne, ciągle zmienia się jego wystrój i wprawne oko kogoś, komu design nie jest obcy, te szczegóły na pewno wychwyci.
Doki nie tylko ciekawie wyglądają, ale też są mobilne
Konstrukcyjnie Doki nie przypominają portowego magazynu.
Tak. To efekt uzyskany dzięki wspomnianemu przesunięciu. Kontenery morskie mają specjalną konstrukcję. Można postawić nawet osiem – jeden na drugim na kostkach – i one to wytrzymają, się nie złamią, są stabilne. Gdy jednak przesuniesz je względem siebie – jak my to zrobiliśmy – musisz dodać stal, która wzmocni konstrukcję. Jest przy tym więcej zachodu, ale efekt fajniejszy.
Przedsięwzięcie było duże – samych przeszkleń mamy 70 m2. Jednak opłaciło się. Doki nie tylko ciekawie wyglądają, ale też są mobilne. W każdej chwili możemy je przenieść np. nad Wisłę, na Hel, do Kazimierza. Zawsze możemy zabrać swoje zabawki na inne podwórko. Jest to taka ruchoma nieruchomość.
Restauracja nazywa się Doki, więc w karcie znajdziesz owoce morza i ryby
Czy portowe inspiracje przekładają się też na to, co można w Dokach zjeść?
Staramy się być konsekwentni i dbać o spójność projektu. Restauracja nazywa się Doki, więc w karcie znajdziesz owoce morza i ryby. Ponadto bazujemy na dualizmie: surowe, kontenerowe wnętrze i niezobowiązujący sposób serwowania potraw (np. na deskach) kontrastuje z wysokiej jakości składnikami, dobrą kartą win i piwem rzemieślniczym. Dla starannie dobranych produktów: sezonowanej wołowiny, świeżych (nie mrożonych!) owoców morza, oryginalnej musztardy dijon, drinków i dobrego wina, oprawę stanowi światło lamp i neonów.
Kto bywa w Dokach?
Mogę się pochwalić, że na restaurację festiwalową wybrali nas organizatorzy Fotofestiwalu, Łódź Design Festival i Transatlantyku. Również u nas odbyła się impreza dla laureatów konkursu make me! Współpracowaliśmy też z Festiwalem Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Warto dodać ponadto, że organizowaliśmy catering na galę wręczenia Januszowi Gajosowi tytułu honoris causa na łódzkiej filmówce.
Czyli chyba dobrze, że pierwszy pomysł z kontenerem z hot-dogami nie wypalił?
Dobrze! Więcej pracy, ale i satysfakcja ogromna.
Ulubione miejsca
Hotel: Amour, paryski hotel butikowy na Montmartre. Kiedyś był tam dom publiczny, teraz są przepięknie zaprojektowane, klimatyczne wnętrza o „lekkim zabarwieniu erotycznym”.
Restauracja: Restauracja hotelu Costes w Paryżu! Kelnerki jak modelki, klimat tak dekadencki, że nikogo nie zdziwiłaby obecność Grace Jones z papierosem, a obok Madonny i Sean Penna. Wszystko to jest nieformalne i na luzie, a jednocześnie piękne i „złe”. I New York Bar w Tokyo, gdzie był kręcony film „Lost in Translation”.
Muzeum/galeria: MoMa, Palais de Tokyo
Miasto: Paryż i NYC