Miłośnicy vintage, gromadziciele historii cz. V: Wycieczka w przeszłość z nutką socjologii
Na co dzień socjolożka prawa, wykładowczyni akademicka. Po godzinach koneserka dobrego designu, która zamiłowanie do nietuzinkowych wnętrz wyniosła z rodzinnego domu i potrafi snuć ciekawe opowieści. W opowieściach Hanny Dębskiej znajdziemy nie tylko miłość do wzornictwa, ale i socjologiczne smaczki. Do naukowej sztampy jest jej jednak daleko, tak jak wnętrzu, które stworzyła, daleko do nudnej oczywistości…
Na pytanie, skąd u niej miłość do aranżacji rodem z PRL-u, Hanna odpowiada:
Czytaj także inne części cyklu Miłośnicy vintage, gromadziciele historii:
- Cz. I: Dom jak skansen i kubki z Pruszkowa
- Cz. II: Dama ze szklaną kurą
- Cz. III: Misja ratunkowa dla mebli retro
- Cz. IV: Najważniejsza jest ciekawa opowieść
– Odpowiedź na to pytanie wymaga krótkiej wycieczki w przeszłość okraszonej nutką socjologicznej wiedzy (uśmiech). Gust jest kształtowany od najwcześniejszego dzieciństwa i jest pochodną klasy społecznej, z której się wywodzimy – stąd jedni z nas przejawiają zamiłowanie do vintage’u, a inni nie. W moim domu rodzinnym było sporo cepelii, ćmielowskich figurek i pamiątek rodzinnych, co w połączeniu z artystyczną duszą mojej mamy dawało niebanalne wnętrze, z pewnością dalekie od tych, jakie mieli nasi blokowi sąsiedzi w końcówce PRL-u. U nich dominowały meblościanki i boazerie, a ozdobami były kryształy, u nas – kilimy, Włocławek, kilka antyków, witrażowe lampy. Zawsze też od podłogi po sufit piętrzyły się książki i moje zamiłowanie do nich (a w tym do posiadania ich we wnętrzu) nie jest przypadkowe. U mojej babci też było ciekawie – trochę w stylu wabi-sabi: tu jakiś kamień, jakieś habazie fantazyjnie skomponowane, wysokie trzciny przyniesione znad stawu i wstawione do dzbana (teraz wiem, że projektu Siwaka – więc sobie go zaklepałam), ciekawy kolaż na ścianie czy nietypowa fotografia. Na pewno obie starały się tworzyć niesztampowe wnętrza, choć w gospodarce niedoboru, z jaką mieliśmy do czynienia w poprzednim ustroju, była to trochę cnota czyniona z konieczności. Oczywiście, gdy tak ja zbiera się porcelitowe dzbanki, trochę żal, że nie da się ich wygrzebać z piwnicy. Na szczęście jest mama mojego męża – w jej przepastnych szafkach zawsze udaje się znaleźć albo jakiś kubek z Tułowic czy Pruszkowa, albo jakiś wazon z huty Ząbkowice. Moi rodzice długo przekonywali się do moich PRL-owskich skarbów. Nie ma ich bagażu doświadczeń, więc mogę docenić design tamtych lat. Dzięki babci i mamie lubię też naturalne piękno: drewna – gdy szukałam mieszkania, wiedziałam, że musi mieć starą, drewnianą podłogę; i światła – dlatego zachwyciły mnie ogromne okna, a z nich widok na park.
Fanaberie naukowczyni i pierwszy fotel
Hanna przyznaje, że zawsze starała się kształtować przestrzeń wokół siebie, ale świadomie zaczęła to robić na studiach – to wtedy na ścianie swojego studenckiego mieszkania namalowała wielkie maki, a zamiast firanki powiesiła uschnięte róże i zrobiła kolaże na drzwiach. Pierwszego mebla vintage sobie nie przypomina, za to doskonale pamięta swój pierwszy przyniesiony z wystawki fotel – metalowy, trochę w stylu muszelki, z fantazyjnym, nieco japońskim deseniem, który pruł się w kilku miejscach. A potem już poszła lawina – komoda, stoliki, lustra, ramy, talerze, filiżanki, krzesła.
– Kilkanaście lat temu nie do wyobrażenia było chwalenie się przedmiotem, który ktoś wcześniej wyrzucił. Miałam jednak ten przywilej, że zaczynałam już wtedy zajmować się nauką na poważnie, a że naukowcy to trochę artyści, więc takie fanaberie uchodzą im na sucho. Dziś postrzeganie w tym zakresie się zmieniło i to wspaniale! – mówi Hanna.
Najbardziej ceni przedmioty, które przypominają o jej dziedzictwie: apteczne butelki po pradziadku Stefanie Antonim, z jego apteki w Annopolu, i granatowe, jedwabne kimono prababci Izabelli. Butelki postanowiła wyeksponować w kuchni, salonie i łazience, kimono zaś zdobi ścianę sypialni.
Szczególnym uczuciem darzy też figurki z Ćmielowa. Ich historię opowiada tak:
– Pierwsze wybieraliśmy razem z mężem. Przyszliśmy po „Siłacza” proj. Lubomira Tomaszewskiego, a wyszliśmy jeszcze z naszym pierwszym psem – „Pudlem” w dekoracji igłą, projektu Mirosława Naruszewicza. Moim największym marzeniem, które niedawno się spełniło, był „Gibon”, którego twórczynią jest moja imienniczka Hanna Orthwein. Teraz mamy cały zwierzyniec z przeróżnych okresów: szopy pracze z ukraińskiego Duleva (notabene dwa z nich znalazły dla mnie osoby, które poznałam w internecie i dzięki temu stworzyłam kolekcję!), psy – sygnowane i nie, małpy a nawet jednorożca.
Wśród mebli w jej mieszkaniu wyjątkowe miejsce zajmuje zaś stół z krakowskich Fabryk Mebli duetu Lejkowski & Leśniewski, który zgarnęła z mężem wprost z ulicy i dźwigała do domu ponad kilometr. Mimo że w maleńkim mieszkanku nie było na niego miejsca, i tak został z nimi i okazał się strzałem w dziesiątkę.
Meble od nowa
Hannie zdarza się samodzielnie odnowić znalezione meble. Tak było w przypadku stolika kawowego, który nie tylko się chwiał , ale też miał ogromne ubytki.
– Pomyślałam, że na nim poćwiczę, bo jeśli nie odniosę sukcesu, nie będę przeżywać, że zniszczyłam mebel. Włożyłam wiele serca i zaangażowania w pracę. Namalowałam mu nawet szachownicę. Teraz stoi w domu moich rodziców. Odnowiłam też szafkę biblioteczną, którą przed spaleniem ocaliła moja mama, niektóre krzesła, komodę, nakastliki. Odświeżyłam. biblioteczkę z lat 60-tych, którą zabrałam z piwnicy dziadków i półkę apteczną – obie świetnie służą mi w kuchni – mówi. – Część bardziej wymagających prac zlecałam. Obicie do fotela Chierowskiego (znalezionego oczywiście na śmietniku) zleciłam Kasi @meblove_kreacje, toaletkę zrobił Filip Robak z @politurove, a wspomniany stół Lejkowski & Leśniewski odnowiła Olga Włodek z @projektdekada.
Wystawki i społeczność miłośników vintage
Hanna przyznaje, że większość perełek ze swojej kolekcji zdobyła na wystawkach i początkowo był to kompletny przypadek. Nauczona doświadczeniem, dziś nie przechodzi obojętnie obok sterty porzuconych mebli.
– Na pewno warto sprawdzać, czy wśród sterty porzuconych rzeczy nie ma czegoś wartościowego. Staram się nie chodzić na targi staroci. Bardzo łatwo wtedy o zachwyty przedmiotami. Może ich wtedy jednak zrobić się zbyt dużo, a wbrew pozorom nie jestem zwolenniczką nadmiaru. Jednakże ze względu na pracę dużo podróżuję i często dość długo mieszkam poza Polską. Wtedy odwiedzam targi staroci, podchodzę do wystawek itp., dlatego mnóstwo rzeczy, jakimi jesteśmy otoczeni, to te, które przybyły właśnie z takich okazji. Czerpię przyjemność z patrzenia na nie, dlatego jeśli nie są na wierzchu, stoją w przeszkolonych biblioteczkach, żeby móc wspominać. Jest jeszcze jedno źródło: osoby poznane przez Instagram. Kilka z nich wysłało mi coś, czego mi brakowało. Zupełnie bezinteresownie, wiedząc, że brakuje mi określonego talerzyka i kubeczka. Miłośnicy vintage to wspaniała społeczność.
PRL i złote małpy
Mieszkanie Hanny i jej męża jest eklektyczne. W dużym pokoju stoją dwa meble w stylu art déco – wielki bufet i etażerka. Do tego ich właścicielka dobrała kilka dodatków – dwie stare lampy i dwa współczesne, stylizowane kinkiety. Przy stole, o którym wspominała Hania, stoją dwa krzesła muszelki i dwa projektu Macieja Zielińskiego.
– Mamy też dwa zapasowe, obecnie bardzo modne tzw. hałasy (od nazwiska projektanta Rajmunda Hałasa). Poza tym w tym pomieszczeniu stoją dwa stoliki: żyłkowy RTV (typ 600-204) i pod radio (typ 600-210 produkcji Koronowo). To wszystko pochodzi z lat 60. XX wieku, które uwielbiam. Z tego samego okresu pochodzi też ażurowa ścianka dzieląca w salonie część wypoczynkową od jadalnianej. Została zaprojektowana przez czechosłowackiego dizajnera Ludvika Volaka. Z kolei sofa Tsuri to współczesny projekt Macieja Dobrzyńskiego-Sałka, który doskonale wpisuje się we wnętrze i pasuje do dwóch stolików kawowych, które znalazłam na portalach vintage – wymienia Hania. – W kuchni meble są z IKEI, ale ich fronty w różowym kolorze zamówiłam w NJUFRONT. Dodałam biblioteczkę dziadków, dodatki PRL i te z innych krajów z tamtego okresu. Łazienka też ma dodatki vintage – nie tylko te apteczne, ale też osobiście przeze mnie odnowiony stolik RTV z lat 50. XX wieku, który pełni rolę szafki umywalkowej. Mój tata uratował go przed wyrzuceniem w latach 90. Potem stała w naszym dziecinnym pokoju (wtedy została pokryta niebieską farbą, którą zeskrobywałam cztery dni!), wreszcie kilkanaście lat w piwnicy. Dziś jest na salonach! Choć nie wygrałam z niebieską farbą i pomalowałam mebel. W przedpokoju zamiast szafy mamy kilkudziesięcioletni parawan i toaletkę – jak się okazało przy renowacji – wielokrotnie przerabianą. Tam miał królować postkolonialny styl, stąd złote lampy małpy i pamiątki orientalne.
Zapytana o to, jakie jeszcze meble i dodatki jej się marzą, Hanna odpowiada:
– W tej chwili jedynie chciałabym zagospodarować w pełni balkony, posadzić więcej roślin, także tych pnących. Co do marzeń, to chyba na tę chwilę poza fotelem Lejkowski & Leśniewski nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Jestem teraz w Paryżu i uważanie rozglądam się na ulicach i pchlich targach, także na pewno coś przywiozę. I najpewniej będą to bardzo szczególne rzeczy, bo w urządzaniu trzeba mieć trochę fantazji.
Czytaj także inne części cyklu Miłośnicy vintage, gromadziciele historii:
- Cz. I: Dom jak skansen i kubki z Pruszkowa
- Cz. II: Dama ze szklaną kurą
- Cz. III: Misja ratunkowa dla mebli retro
- Cz. IV: Najważniejsza jest ciekawa opowieść
Jeżeli jesteście ciekawi, co słychać u Hanny, odwiedźcie jej profil na Instagramie.
Fot.: Hanna Dębska